Forum Team 40 Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Ufo

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Team 40 Strona Główna -> BICHACKA JESIEŃ
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kocur
Administrator



Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 289
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: sławno

PostWysłany: Czw 20:43, 25 Lut 2016    Temat postu: Ufo

Tu Kysio.

Może trochę toporne, ale dla poprawy nastroju zamieszczam.

1. Czytasz na własną odpowiedzialność.
2. Jeśli czytasz, nie rób tego na trzeźwo.

UFO 

19:00 Gdzieś pod Sławnem, zakończenie zlotu ASG…

-No chłopaki, to była godna impreza. Wasz Bichć to zajebisty pomysł. No prędzej bym się śmierci spodziewał, niż tego, że będę przez pół nocny szukał po krzakach bimbrowni Jareckiego, co by mu „rękodzieło” zarąbać… A i teren miodny. Tylko pozazdrościć.
- Na pewno nie zostaniecie na nockę? – zapytałem.
- Stara by mnie zajebała, a i reszta też ma obowiązki. I tak dobrze, że się wyrwaliśmy choć na dzionek. Dajcie cyne jak będziecie kręcić jeszcze jakąś imprezę to z przyjemnością wpadniemy. No, czas już na nas. Trzymta się ASGejki.
- OK, to do zobaczyska pisiory!
Z żalem patrzyłem jak się pakują w samochody. Fajne chłopaki, postrzelać się z nimi to była prawdziwa przyjemność. Żadnych terminatorów, żadnych kwasów, a i perfekcyjnie wczuli się w swoje role ormoli. I zostało nas siedmiu. Bez słowa zabraliśmy się za siebie i obóz. Rozładowałem kałasza, wyjąłem baterie i wysypałem kulki z magazynków. Oporządzenie opróżnię już w domu, bo i tak trzeba je wrzucić do prania. Mundur zresztą też, bo po 24 godzinach w lesie i na bagnach z lekka… no fiołkami to on nie pachnie. I choć noc zapowiadali ciepłą, zabrałem się za rozstawianie namiotu. Nigdy nic nie wiadomo.

19:20

Popatrzyłem na te wymemłane, pomęczone mordy, jak się jeszcze guzdrają przy swoich namiotach… Wziąłem w rękę toporek i poszedłem w las po drewno. Noc dłuuuga, a opału nigdy za mało, bo jak to mówią, zapas w dupę nie jeb..., nie kopie. Zwłaszcza, że piwa i mięcha było do cholery, a i „rękodzieła” Jareckiego z nocki zostało jeszcze ze 3 litry…

Samolot E3-Sentry Avacs (Lotniczy System Ostrzegania i Kontroli) gdzieś nad Hanowerem, Niemcy godzina 23 32

Operator systemów wykrywania dalekiego zasięgu wpatrywał się przez sekundę w ekran. To co widział wydawało się niemożliwe, ale lata treningów i szkoleń wzięły górę.
- Alfa 2! Start rakiety balistycznej!! Odległość 550 kilometrów, prędkość 410 metrów na sekundę!! To nie są ćwiczenia!! Miejsce startu Polska, środkowe wybrzeże Bałtyku, okolice Slawno, pomiędzy Koszalin, a Slupsk!
- Alfa 4, potwierdzam! – krzyczał operator kontrolujący normalnie inny sektor dalekiego zasięgu.
- Gdzie się kieruje, skąd wystartowała i jaka to rakieta? – spokojny głos dowódcy, pułkownika Jóźwiaka, wyrwał wszystkich z zaskoczenia. Był pierwszym Polakiem jakiemu powierzono tak odpowiedzialne stanowisko - Procedura Beta1! Zawrócić Orzeł 2! Wszystkie stanowiska, meldować potwierdzenia odbioru naszych danych! Potwierdzić nasze dane, meldować natychmiast!
Na stanowiskach operatorów zagotowało się jak w ulu. W tym momencie na nogi została postawiona cała Europa, a wszystkie bazy obrony powietrznej krajów zrzeszonych w NATO na całym świecie, jeśli same jeszcze nie widziały, to zobaczyły w tym momencie, to co widział AWACS.
- Jeszcze nie weszła na krzywą balistyczną, na razie pionowo do góry i przyspiesza!Potwierdzam miejsce startu!
- Polska potwierdza nasze dane!
- Niemcy potwierdzają nasze dane!
- Mam potwierdzenie od Orzeł 2! Przerwał podejście do lądowania i wchodzi z powrotem na pułap operacyjny, jest już na 4200 metrów i zwiększa! Widzi to wszystko i potwierdza to co widzimy!
- Minęła punkt dla rakiet bliskiego zasięgu!!
- Cała Europa potwierdza, że widzi! Francja i Anglia w gotowości!
- Wciąż nie weszła na krzywą balistyczną!
W tym momencie wpłynęły dane z polskiego i niemieckiego systemów kontroli powietrznej kraju. Dodatkowo potwierdzały to co miał na ekranie. Myśli, tysiąc i jedna biegły przez głowę. Sławno, rodzinne miasto… Żona, syn, matka, brat…
Wyszkolenie to katowanie człowieka tak długo, aż się tak odczłowieczy, że będzie, nawet umierając, z zimną krwią wykonywał swoje obowiązki, bez względu nas konsekwencje dla siebie. A on był wyszkolony bardzo dobrze i wiedział, że w tym momencie otwarły się atomowe walizeczki, a przywódcy atomowych mocarstw zostali gwałtownie wyrywani ze snu, czy oderwani od swoich zajęć… Jego AVACS wykrył rakietę jako pierwszy i to on teraz dowodził całym tym burdelem, przynajmniej póki go nie zdejmą. Wszystko jak błyskawica przebiegło mu przez głowę. Od tych sekund i jego decyzji zależały losy świata.
- Rosjanie są już w gotowości!! Uzbrajają wszystkie systemy uderzenia odwetowego w trybie alarmowym – potwierdzenie tego koszmaru padło ze stanowiska wywiadu – za dwie minuty będą gotowi!! Stany Zjednoczone w gotowości z minutę! Chiny będą gotowe do uderzenia odwetowego za 6 minut!!
- Minęła punkt dla rakiet średniego zasięgu, to międzykontynentalna!! Wciąż idzie pionowo do góry!
- Stanęła!! – wrzasnął operator systemów dalekiego zasięgu.
- Co?!
- Potwierdzam! Stanęła na 65500 metrów i stoi!
- Sprawdzić systemy!! Uruchomić rezerwowe i zweryfikować!! – pułkownik Jóźwiak wpatrywał się z niedowierzaniem w monitor.
- SYSTEMY SPRAWNE!! Rezerwowe uruchomione i potwierdzają dane!!
- Potwierdzam! 65500 metrów i stoi!!
- Orzeł 2 zweryfikował swoje i potwierdza nasze dane!
To co leciało, stało…
- Namierzać i podawać WSZELKIE zmiany. Analiza celu, czy wiecie co to jest?
- Nie, nie mamy czegoś takiego w bazie danych, ale moim zdaniem jest za duże na rakietę.
- Dzwoń po rozkazy…
- Ruszyła dalej i przyspiesza! Brak krzywej balistycznej, wciąż idzie pionowo!
- Co to do jasnej cholery, jest?



03 30 Darłowo, urlop… Bez telefonów, bez wezwań…

Chociaż miała już swoje lata, czuła, namiętna, chętna… Kobieta z którą konie można kraść… A że miała boskie ciało… Zaiskrzyło jak cholera… Zawsze podobały mu się starsze… Przekręcił się, a ona zareagowała natychmiast i wtuliła się w niego tyłeczkiem, reakcja była natychmiastowa… Zamarła na chwilę i poczuł, że jej oddech przyspiesza… Trzeci raz…
- Cóż bycie mężczyzną zobowiązuje… - pomyślał zsuwając dłoń z uda na brzuch. Jęknęła nieziemsko kiedy w nią wszedł…
Brutalnie głośny dźwięk WYŁĄCZONEGO telefonu zmroził ich oboje. Choć wyłączył go w momencie jak dostał urlop, pierwszy raz od 10 lat, to DZWONIŁ!
- Przepraszam – szepnął – nic nie rozumiem, był wyłączony…- sięgnął i zmroziło go jak zobaczył kto dzwoni.
- To go nie dobieraj Skarbie, proszę…
- Wybacz, muszę… - wstał i podszedł do okna. - Obiecał skurwiel!!! – pomyślał i wcisnął klawisz ODBIERZ…
- Że się tak, kurwa, grzecznie, zapytam, czego, do kurwy nędzy?
- Rozumiem Twój gniew, ale hamuj się przy swojej kobiecie, a i ja nie jestem sam, jesteś na głośno mówiącym…
- Obiecałeś KUTASIE… - warknął, a mózg błyskawicznie analizował skąd mógł wiedzieć, że nie jest sam.
- Panie Prezydencie, proszę mówić…
Po minucie nagle usiadł i popatrzył dookoła nie bardzo przytomnym wzrokiem.
- Tak, rozumiem, że to nie jest kawał… - szepnął – Chce wedle MOJEGO uznania WSZYSTKICH, których wyznaczę, bez żadnych ograniczeń, a Pan i mój szef macie stać za mną i moimi decyzjami bez względu na wszystko, z całą mocą swoich urzędów i możliwości. Jeśli tak będzie, to chce mieć to na piśmie, przez Pana podpisanym, odręcznie i w mojej obecności. Bez tego dupochronu nigdzie się nie ruszam… Inaczej idę od zaraz na emeryturę… Ale TO już nie jest mój problem, Panie Prezydencie, a w takich śmierdzących sytuacjach, PRZEDE WSZYSTKIM obowiązuje ChWD… Co to jest? Chroń Własną Dupę… No tak, czas… Ale to już Pański problem, Panie Prezydencie i tego KUTASA co wykręcił mój numer telefonu... A teraz Pan wybaczy, ma inne ważne sprawy, pa.
- Kochanie wybacz, ale jaja sobie chyba robią… - i wtulając się w nią pomyślał jeszcze – Pociski międzykontynentalne wystrzeliwane z kraju, może jeszcze ufo… No bez jaj…

Po 46 minutach jeszcze nie skończyli, ale byli już blisko, już prawie, razem…!!

DZYŃ, DZYŃ… Telefon pomimo tego, że był wyłączony ponownie dzwonił…
- …! – delikatnie szepnął widząc połączenie nadrzędne. Ale jak się rzekło A…
- Zabiję CIEBIE!! – warknął.
- Nie wiem w jakie gówno wpadłeś – usłyszał głos swojego brata, który był znanym warszawskim prawnikiem - lub nasz zamiar wpaść, ale moim skromnym zdaniem piżama nie jest o tej porze odpowiednim strojem na kawę u Prezydenta. Napisał przy mnie dziwne upoważnienie dla Ciebie w dwóch egzemplarzach, które podpisał, a wraz z nim dużo innych ludzi. Specjalny kurier rządowy już leci dostarczyć Ci jeden z nich do rąk własnych. Drugi mam ja i mam go dla Ciebie schować. Z tych ludzi niektórych znam i wiem co mogą i boję się… ROZUMIESZ, KURWA?! BOJĘ SIĘ!! MAM ŻONĘ I DZIECI!!!!
- Nie spodziewałem się… Wybacz braciszku… - ale on już się rozłączył.
- Kurwa, ale gnój… - zdążył pomyśleć nim telefon zadzwonił ponownie.
- Tu KUTAS, jeśliś zadowolony, to bierz się do roboty, Ojczyzna czeka…


0527 Warszawa, Sala Konferencyjna w gmachu MSW.

Wkoło stołu siedzieli zmęczeni, dziwnie ubrani ludzie. Dwóch siedziało w piżamach i szlafrokach. Następnych dwóch w garniturach. Kolejny w smokingu. Pozostali byli w dresach, czy krótkich spodenkach. W sumie wyglądali tak jakby ich zgarnięto prosto z domów, porannego biegania, czy imprez, bo i tak było. Przed nimi stali mężczyźni w mundurach wojsk lotniczych, marynarki wojennej, a z ekranów laptopów ustawionych na stole patrzyli policjant i cywil, który wyglądał jakby został psu z gardła wyrwany. On zaczął przemowę.
- Panowie, nazywam się Galiński i to ja Was tutaj zaprosiłem w imieniu Prezydenta. Powiem tak, jeszcze dwie godziny temu, w Darłowie nad morzem, tuliłem w objęciach wspaniałą i namiętną kobietę. Wyrwano mnie z tych słodkich objęć i powierzono rozwikłanie tego bajzlu w który wpadł nasz kraj. Zaprosiłem do pomocy Was tu obecnych, nie dlatego, że jesteście wybitnymi specjalistami w swoich dziedzinach, bo są lepsi, ale dla tego, że myślicie nieszablonowo, widzicie to, co nie raz umyka wybitnym autorytetom. Od teraz jesteście moimi doradcami i do Waszych zadań należy uświadomienie nam tego, co my i nasi spece przeoczyliśmy. Panowie, wiem, że nie muszę Wam o tym przypominać, że to co powiem jest okryte tak ścisłą tajemnicą państwową, że sam mam lęki. A teraz proszę bardzo uważnie wysłuchać Panów z wojska, bo oni najlepiej wprowadzą Was w ten popaprany temat. Do Was należy analiza faktów, wyciągnięcie wniosków i wskazanie jak można opanować ten cały burdel, bo jako kraj, NAPRAWDĘ, jesteśmy w czarnej dupie...
- Jestem pułkownik Ruszczak z Lotnictwa. – przedstawił się lotnik - Wstęp poprowadzi komandor Lewy z Marynarki Wojennej. – i odwrócił się do marynarza.
- Panowie. Na morzu Północnym, w cieśninach i na Bałtyku trwają wielkie manewry NATO „Bałtycka Burza”, które mają przetestować możliwości obrony Europy, jak i floty przed niespodziewanym napadem rakietowym, atakiem lotniczym, jak i precyzyjnym uderzeniem asymetrycznym, czyli inaczej mówiąc atakujemy się nawzajem na wszelkie możliwe sposoby i jeśli się komuś udało lub nie udało, to analizujemy to drobiazgowo, jak i dlaczego. W tych ćwiczeniach uczestniczy 15 krajów w tym Polska. Amerykanie wysłali na nie swoją bojową grupę lotniskowca. Jest to teraz największe zgrupowanie uderzeniowe w historii. Setki okrętów, ponad tysiąc samolotów i śmigłowców, dziesiątki tysięcy ludzi. Wszyscy w najwyższym pogotowiu… A oni…
Lotnik przerwał podniesioną dłonią i poprowadził dalej.
- Otóż o godzinie 23:32 nasz radar obrony powietrznej kraju zaobserwował, że z okolic Sławna na Środkowym Wybrzeżu wystartował pionowo do góry niezidentyfikowany obiekt latający, który rozwinął 1,25 km/s w pionie czyli ponad 4 500 kilometrów na godzinę. Na podstawie danych uznano że jest to międzykontynentalny rakietowy pocisk balistyczny i głoszono alarm dla całej Europy, ćwiczącej floty, Rosji i w końcu dla całego świata. W ciągu minuty i 25 sekund dotarł na wysokość 65500 metrów, a następnie niespodziewanie, bez zwalniania zatrzymał się. W tym czasie uderzeniowe siły jądrowe Stanów Zjednoczonych, Rosji, Chin i innych przeszły w stan najwyższej gotowości bojowej. W ciągu 3 minut Prezydenci zostali obudzeni, a ich atomowe walizki otwarte i przygotowane do użycia, czyli wpisania kodów startowych dla rakiet z głowicami nuklearnymi. Był tam około 4 minut po czym ponownie poleciał do góry, aż wyszedł z atmosfery w kosmos i zniknął z ekranów radarów. Po sześciu minutach, czyli o 23:42 opadł pionowo w dół z tą samą prędkością. Zatrzymał się na wysokości 550 metrów nad Gdańskiem i z miejsca ponownie wystartował na 1200 metrów. Skakał tak w kierunku zachodnim z prędkością 1100 km/h, znikając nad większymi miastami po czym na dobre zniknął nad Sławnem.
Dalej przedstawi pan nadinspektor Kosakowski.
- O 00:01 w markecie w Sławnie włączył się alarm włamaniowy. Sklep jest na skraju miasta, więc częste są próby włamań. Patrol policji był dwie ulice dalej, więc byli na miejscu niemal natychmiast. Nic nie widzieli, ale podmuch powietrza był tak silny, że poprzewracał kosze na śmieci i wybił dwie szyby w sklepie. Na ich i nasze szczęście, potwierdza to jeszcze sześciu innych świadków, jeden z nich jest w szpitalu na obserwacji, bo podmuch rzucił nim o krawężnik i ma uraz kręgosłupa.
- Jeden ze świadków zajścia stwierdził, że, tu cytuję stenogram z nagrania patrolu: „ufoki przyszły od strony pól i były ciemnozielone. Musi szły z jumy, bo dużo fantów niesły, złomu, palet i a wsiego dobra, że by i na tydzień na winko stykło. Jeden musi był ranny, bo jak niósł niedużą skrzynuszkę się tak taczał jak somsiad z za płota, Jarek Saper, kiedy se golnie jak go baba wkurwi. Wciepli to do środka, a złomu tam było, że hej, i polatali w góre, jakieśta to z tym kogutem wpadli”… Czytałem jak jest w oryginale. Problem jest w tym, że świadek miał ponad 3 promile w wydychanym powietrzu i to takie promile rosnące, że obecnie jest absolutnie niekomunikatywny…
- A oni ponownie polecieli w kosmos i to szybciej niż rakieta. – dokończył lotnik.


- O godzinie 19:20, bo taka była akurat wtedy w Ameryce weszli ponownie atmosferę. Na całym wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych ogłoszono alarm. Proszę włączyć nagranie wiadomości. Na dole jest tekst po polsku.
- „Kolejny alarm terrorystyczny w Nowym Jorku postawił na nogi wszystkie siły. Niezidentyfikowany obiekt latający przeleciał silnie dymiąc nad Long Beatch i Quenns, kierując się w stronę Manhattanu. Przeleciał nad East River, wleciał między domy nad 67 Ulicą i spowity dymem zatrzymali się w Central Parku na Sheep Meadow wzbudzając panikę wśród biwakujących. Oto nagranie jednego z odważnych nowojorczyków, który pośpieszył na ratunek myśląc, że rozbił się tam samolot”.
- Akurat z włączonym telefonem, nagrać i sprzedać, pieprzone hieny – padło z Sali.
Ekran wypełniła dziwna konstrukcja, unosząca się około 3 metrów nad ziemią i co chwila, znikająca w chmurach dymu. Nagrywający był wystarczająco blisko by nagrać dźwięk dochodzący z tej dziwnej konstrukcji i wrzaski… Wrzaski których nie trzeba było tłumaczyć…
- …wa, debilu! Chcesz nas, pojebie, pozabijać! Na cholere to odpalałeś?!
- NIC NIE WIDZE!!
- WYWALCIE ZA BURTE TEGO IDIOTE I TO CHOLERSTWO!
- KTO MU, QWA, DAŁ ZAPAŁKI?!
Z pojazdu wypadł mocno dymiący przedmiot, ale wciąż było słychać kaszel i rzężenie.
- Gdzie jesteśmy?
- Nie wiem, wszystko mi zapaćkał tym świństwem, wsio osmolone! Z jakiego gówna to robisz?! I do tego strasznie jebie!
- I tak Ci nie powiem i ciesz się, że nie odpalił tych łzawiących w puszkach po czerwonej Warce, bo by nas w cholerę wytruł. Masz, przemyj acetonem, powinno pomóc. Szukaj, gdzie jesteśmy, masz już namiar?
- Mam… O ja pierdyle, Ty Baranie, nie trafiłeś nawet w Europe!
- CO?!
- O żesz Qwa, Ameryka… Nowy J…
- Pierdzielisz!
- Nie… Jesteśmy na Manhatanie. Daj chodu, bo zgnijemy w cholernym Guantanamo!
Dym się rozwiał powoli i na ziemi leżała powoli dopalająca się duża puszka.
-„ Pirotechnicy potwierdzili, że przyczyną tak silnego dymu było zapalenie dziesięciofuntowej świecy dymnej domowej produkcji, jednak co z pojazdem? Co z ludźmi? Głupi żart czy realna próba zamachu. Burmistrz wyznaczył nagrodę za pomoc w ujęciu sprawców tego makabrycznego wydarzenia…” - i ekran zgasł.


Nie ma dowodów startu z tego miejsca, bo USA zablokowały wszelkie dane i teraz zieją takim ogniem oraz żądzą zemsty, że zawstydzili by smoka, a włoską vendettę wpędzili w kompleksy. O godzinie 00:40 ponownie pojawili się na naszych radarach nad Polską. – podjął dalej lotnik – Opadli się na 400 metrów i polecieli na wschód z prędkością około 1600 km/h. Przelecieli centralnie nad Słupskiem, Lęborkiem i Gdańskiem, tu skręcili na południe i wzdłuż Wisły, to przyspieszając to zwalniając, polecieli do Warszawy… Zajęło im to około 5 minut.
W Warszawie okrążyli Pałac Kultury, świadków nie ma, choć Pałac i okolice są znakomicie oświetlone… Dalej polecieli na południe. O godzinie
00:55
wybito okno w gmachu astrofizyki na Uniwersytecie Jagiellońskim, co uruchomiło alarm. Pracownicy naukowi sprowadzeni do ustalenia szkód, od razu wskazali na leżące na ziemi worki budowlane. Poproszę o zdjęcia.
Na ekranie pojawiły się zwykłe niebieskie worki budowlane.
- Dokładnie 18 sztuk, do jednego z nich była przyczepiona płyta dvd z kartką, którą cytuję SŁUCHAJCIE KUTASY, NIE JESTEŚMY NAŁUKOWCE I NIE WIEMY JAK SIĘ TE MIEJSCÓWKI NAZYWAJĄ, ALE MAMY KAMERKIE TOŚMY JE ZGRALI KU CHWALE POLSKIEJ NAUKI! P.S. SORKI ZA OKNO I ZA OBCIACHOWE OPAKOWANIA, ALE TO FUNKIEL NÓWKI!! Razem ponad 350 kilo Księżycowego gruntu i skał z nagranymi miejscami pobrania próbek. Wstępne oględziny sugerują, że na 99 % materiał skalny jest autentyczny i jeśli ostateczna analiza to potwierdzi to jest warty dziesiątki milionów Euro, jeśli nie setki. Rektor Pleszyniak dostał z wrażenia zawału, jego stan jest ciężki.
-Słodki Jezu!!

O 01:04 widziano ich nad Berlinem, a konkretnie nad Bramą Brandenburską. Kilkudziesięciu świadków i dziesiątki zdjęć w sieci. - na ekranie zaczęły się pojawiać niewyraźne zdjęcia czegoś dziwnego nad Bramą – Następnie gwałtownie zawrócili i znowu zniknęli mniej więcej nad Sławnem.


O 01:18 polecieli dalej na zachód. Niemcy i Francuzi postawili na nogi całe systemy obrony krajów, dodatkowo z bazy w Rammstein poderwano w trybie alarmowym myśliwce F 16, to samo zrobili Duńczycy i Holendrzy. Samoloty, które zdołały ich przechwycić, nadawały dziwne meldunki. To widzieli dziwną smugę, to zaś nic, to znowu znikającą dziwną plamę. W końcu gwałtownie zwolnili nad Dusseldorfem, a to wystarczyło, żeby ich dopadli. Lecieli poniżej podstawy chmur. Przechwyciły ich ich trzy załogi, dwie w F16 i jedna w Tajfunie. Pierwsi dolecieli Niemcy Tajfunem. W kontroli lotów nie uwierzyli w to co widzieli piloci. Na szczęście mieli z powodu ćwiczeń podwieszone zasobniki rozpoznawcze, które miały różne kamery, w tym termowizyjną i na podczerwień. Na szczęście pilot i operator systemów nie stracili głowy, więc niemal natychmiast oglądali to na żywo. Dzięki uprzejmości Niemców my mamy ten cały materiał do analizy przed Amerykanami i nie pytajcie dlaczego… Proszę włączyć zapis… Pokażemy najciekawszy i najbardziej wyraźny fragment. I nie jest to żart… Zgaście światło.
Światło zgasło, ekran rozbłysnął i…

Zebrani w ciszy wpatrywali się z niedowierzaniem w ekran. Lecieli tuż pod chmurami, od których odbijało się światło z... Na ekranie pokazała się rama od jakiegoś dużego samochodu bez kabiny i kół, na samych osiach z platformą ładunkową zrobioną z palet i obudowaną paletami. Zamiast silnika stał tam wielki, dziwny zbiornik z którego do tyłu szły jakieś węże, tak samo jak z baterii butli, które były do niego dowiązane. Nieco z tyłu i powyżej za tym całym arsenałem było kanapowe siedzenie na którym siedział grubas w kufajce, w uszance, a na twarzy miał, wielkie staroświeckie gogle motocyklowe i półmaskę przeciwgazową z podłączonym grubym wężem. Zamiast kierownicy miał dwa drągi jak w czołgu, a nogi w gumofilcach oparte miał na wielkich pedałach z desek, do których przywiązano sznurki, które znikały z tyłu za siedzeniem w gigantycznej gęstwinie kabli, węży, skrzynek i wszelkiej maści dziwnych urządzeń, które tam na paletach wtłoczono. Po bokach pojazdu, do palet, były umocowane w równych odstępach cztery wielkie okrągłe pokrywy. Pośrodku tego wszystkiego siedziało trzech skulonych ludzi, ubranych jeszcze dziwaczniej. Jeden z nich miał na głowie wielki, okrągły hełm do którego były przymocowane duże cylindry, sterczące przez środek słynny irokez. Drugi ubrany był w jakieś wyliniały futrzany płaszcz, na szyi wisiał mu wielki zwój stalowego łańcucha i do tego różowy kapelusik

a’la Jacyków. Trzeci wyglądał żołnierz Wehrmachtu, żywcem przeniesiony z wojny, lub planu filmowego tylko, że był w hełmie z wielkimi rogami. Wszyscy mieli na twarzach stare maski przeciwgazowe typu „słoń”, jak to kiedyś nazywali, tylko z ogromnie długimi rurami, które też znikały w plątaninie.
- O w pyte…
- Nie…
- Bez jaj!!
- To przecież…
Szum i krzyki przeszły przez salę.
- To ma być żart?!
- Proszę o spokój!! – krzyknął lotnik – To nagranie jest prawdziwe. TO tam naprawdę było i leciało!! PROSZĘ O CISZĘ!!! Proszę popatrzeć na prawy dół ekranu, dużymi cyframi to prędkość w Mach, czyli prędkości dźwięku, małymi w kilometrach…
- Co to jest?...
- Nasi spece zidentyfikowali część z tego złomowiska. Rama to stary Żuk, a raczej jego szczątki bez kabiny i silnika. Zamiast silnika ma stary agregat do robienia acetylenu z karbidu, a dokoła butle z tlenem, dwutlenkiem węgla, argonem i zwykłym propan butanem, do tego dwa potężne transformatory. To za siedzeniem kierowcy w czym znikają wszystkie węże i kable, to dwa stare sedesy złączone brzegami muszli, to po środku to obudowa od pralki. W jej wnętrzu to chyba jakieś lampy elektronowe, a na górze są dwa akumulatory po około 180-200 amperogodzin. Te okręgi po bokach to denka od dwustu litrowych beczek, odpiłowane jakieś 10 cm od krawędzi. Do tego pół elektrotechnicznego wysypiska śmieci… Tyle ustaliliśmy, tylko że TO zasuwało Mach 0,9 na wysokości 11 tysięcy metrów. Proszę zwrócić uwagę, że pomimo tej prędkości ubranie im nie faluje. Jakby nie odczuwali pędu powietrza. Ciekawy jest odczyt termiczny. Zbiornik od acetylenu ma ponad 40 stopni, a sedesy prawie 200, zaś całość otaczająca to… TO COŚ na około 20 stopni. Wtedy na tej wysokości było minus 46. Ale to nie wszystko. Start proszę.
Film zaczyna się w momencie gdy samolot był już blisko platformy. Platforma była dobrze oświetlona i było widać prawie wszystkie szczegóły. Pierwszy poderwał się człowiek z „irokezem” na głowie i walną w plecy „pilota”. Gość w uszance szybko pociągnął za trzy dźwignie po lewej stronie fotela i obejrzał się, po czym z za cholewy gumofilca wyjął butelkę, której kształt wszyscy rozpoznali. Odkręcił ją, uchylił maskę, łykną i podał resztę do tyłu, po czym gwałtownie zaczął machać ręką między nogami. Na pace jeden trzymał kubki, drugi nalewał, a trzeci wyjął pętko kiełbasy. Wypili, zagryźli, a resztę wlali do zbiornika koło sedesów i zaczęli ustawiać w koło platformy talerze anten.
- Zatrzymaj proszę. Spece przeanalizowali to dokładnie, to są stare talerze anten do odbioru telewizji satelitarnej, tylko z dziwnymi pudełkami w miejscach konwerterów, a facet prawdopodobnie uruchamia jakiś silnik spalinowy lub coś podobnego. Pilot właśnie pomacha skrzydłami i pokaże im, że mają lądować i tu najlepsze, puszczaj.
Obraz zafalował. Pilot pojazdu popatrzał na samolot i po prostu pokazał wała, ten w kapelutku podniósł do góry lewą rękę zaciśniętą w pięść, a prawą kręcił z jej boku, jakby korbką. Środkowy palec podniósł się powoli do góry, po czym odwrócił się, popukał w manometr i zaczął odkręcać jakiś zawór, a sam pojazd zaczął gwałtownie przyspieszać. Reszta z nowej flaszki lała drugą kolejkę.
- Qwa, ale to przecież Mach 0,9…
- Tak, właśnie to. Gonili ich do Mach 2,2, potem zniknęli w oddali i z wszelkich radarów i wtedy się zaczęło. Okazało się, że zawrócili zaszli ich od tyłu i oświetlili wiązką radarową o tak szerokim spektrum, że w kabinie wszystkie systemy ostrzegawcze, o wszystkim co możliwe, zapaliły się na czerwono. Wtedy dolecieli amerykanie i odgonili ich, choć my uważamy, że po prostu sami odlecieli. Nad połową Niemiec, połową Francji, Holandią, Belgią, Danią, Morzem Północnym i Bałtykiem ścigało ich ponad 150 samolotów, pojawiali się to tu to tam, piloci wyczyniali prawdziwe cuda w powietrzu usiłując ich dopaść, a oni podlatywali do samolotów, oświetlali silną wiązką z bliskiej odległości od, której zapalało się wszystko, a pilot dostawał zawału i uciekali. Później zaczęli robić sobie żarty. Na przykład, kiedy w jednym z F16 padł silnik i pilot skierował się natychmiast do bazy, zawrócili i podlecieli do niego z boku. Pilot z nawigatorem twierdzą, że zobaczyli cztery gołe dupy, a w eter poszło, tu cytuję dosłownie, bo padło to po polsku: „A taki był ładny, chamerykański”… Tu proszę zwrócić uwagę na prędkość, radar w tym typie eFa widzi na 180 kilometrów, nim zniknęli mi z radarów namierzania mieli Mach 2,4 i wciąż przyspieszali. Nim znikli z ekranów systemów radarowych dalekiego zasięgu robili Mach 4. Innym razem podlecieli dosłownie na 20 metrów do samolotu i zapytali pilota, czy chce zajarać, bo zrobili sobie mały postój w Holandii i mają zajebisty towar i podawali sobie skręta. Jeszcze innym razem, że im zdechł GPS i zapytali o pozycje i pomachali jakimś szkolnym atlasem. A jeszcze innym wlecieli pomiędzy dwa samoloty i w niemieckich hełmach z drugiej wojny z rogami grozili pilotom wielkimi toporami, jak jacyś cholerni wikingowie. I tak przez ponad godzinę! Jak wieść się rozniosła co ścigają, to załogi samolotów nie rozstawały się z aparatami, zdjęć są dziesiątki, jeśli nie setki. Ale nic nie przebije tego co odjebali, nad cieśninami nad Danią. Podlecieli od tyłu do amerykańskiego Tomcata i zaczęli go wyprzedzać, lecąc przy samym skrzydle. Nawigator miał kamerę w pogotowiu i nagrał ich, filmu jeszcze nie mamy, ale robi ponoć furorę. Wedle plotek ten co pilotował stał na siedzeniu jak skoczek narciarski na skoczni, tylko ze spuszczonymi spodniami i w gołej dupie, pośladkami trzymał rybi ogon wycięty z kartonu i zapytał po angielsku zdębiałego pilota, cytuję: „Co się tak patrzysz? Syrenki nigdy nie widziałeś?”
O 01:45 spodek widziano nad Wierzą Eiffla… Francuzi, nawet ich nie przechwycili, nie mieli szans…

O 02:06 w Rzymie wlecieli do wnętrza Colosseum. Setki świadków i zdjęć.

Chwilę później zatrzymali się przed nocnym sklepem na obrzeżach miasta. Sprzedawca jedyne co pamięta to coś z palet zaparkowane na placu parkingowym, dwóch zataczających się mężczyzn w mundurach, wymalowanych zieloną farbą w hełmach z rogami na głowach i to że kłócili się w dziwnym języku o zakręty, zrobili zakupy i, że wystartowali pionowo do góry.
- Czy mogę? – zapytał pan w z wyraźnymi objawami kaca – Jest Pan pewien, że chodzi o zakręty?
- Tak mam tu dosłownie podane.
- Widzi Pan, znając kwiecistość wypowiedzi Polaków i podejrzewając, że to byli nasi, chciałbym zwrócić Panu uwagę, iż po włosku zakręt to curva i fonetycznie brzmi to prawie identycznie jak nasz... eh mmm… „przecinek narodowy”, tyko znaczenie ma ciut inne… - głośny chichot przeszedł przez salę.
– A co kupili? – padło niewinnie pytanie z tylnego rzędu.
- Według wydruku z kasy skrzynkę piwa, butelkę wódki, pęto kiełbasy i ogórki kiszone…- powiedział lotnik ponurym głosem, patrząc na kulącą się ze śmiechu widownię, po czym niemal grobowym tonem kontynuował.

- Dalej, polecieli na północ. Kiedy pojawili się ponownie w zasięgu naszych radarów, lecieli w linii prostej z Rzymu i znowu zniknęli, tym razem w okolicach Darłowa. Ponownie wystartowali o godzinie 02:35 i obrali kurs bezpośrednio na amerykańskie zgrupowanie uderzeniowe. W odległości 300 km od zespołu lotniskowca USS Endeavour zniknęli nagle ze wszystkich radarów, a Amerykanie dostali zawału i zaczęli szaleć…

W tym samym czasie Uderzeniowa Grupa Lotniskowca USS Endeavour, fregata USS Thomas Jefferson

Świt pomału rozjaśniał na czystym niebie. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale było już całkiem widno. Na mostek wszedł steward z tacą i rozdał wszystkim kubki z parującą kawą. Kapitan podziękował skinieniem głowy i wrócił do ekranu wielkiego komputera, na którym wyświetlany było obraz sytuacyjny całego zgrupowania. Po całonocnych alarmach był wykończony. Nagle odezwał się głośnik. Głos wachtowego brzmiał dziwnie.
- Panie Kapitanie, mat Sumayari, proszę popatrzeć na nasz lotniskowiec i powiedzieć, że nie mam halucynacji. Że widzę to, co widzę!
Kapitan zdziwiony podniósł głowę znad monitora i popatrzył na Pierwszego, który bez słowa wziął lornetkę i podszedł do szyby osłaniającej mostek. Przez chwilę uważnie obserwował okręt płynący nieopodal. Nagle:
- Jezu… - głośny jęk zwrócił uwagę wszystkich.

Siedziba Eksperckiej Grupy Kryzysowej

Ponownie pojawili się o godzinie 03:30 prawie w tym samym miejscu w którym zniknęli i kursem, niemal idealnie prostym, polecieli na wschód. Według danych kursem na Moskwę. Ponownie pomimo błyskawicznej reakcji, nikomu nie udało się ich przechwycić. Zniknęli 260 km od Moskwy…

W tym samym czasie Moskwa, Plac Czerwony.

Patrol milicji szedł powolnym krokiem przez Plac Czerwony. Jeszcze godzina do końca zmiany, więc rutynowo, znudzonym wzrokiem omiatali teren dookoła. Nigdy nic nie wiadomo. Nagle jeden stanął jak wryty. Potrząsnął głową, bo nie uwierzył w to co zobaczył. Jego kolega poruszony jakimś szóstym zmysłem natychmiast się odwrócił z ręką na kaburze pistoletu. Zdumiał go widok partnera. Stał z otwartymi ustami patrząc w stronę Kremla.
- Misza… - i natychmiast odwrócił się, jednocześnie wyrywając broń z kabury. Omiótł wzrokiem cały teren, ale nic się nie działo. I wtedy zobaczył. Szczęka sama mu opadła…

Siedziba Eksperckiej Grupy Kryzysowej

O 04:15 ponownie pojawili się nad Polską lecąc kursem na Sławno. I znikli na dobre. Wszyscy już wiedzą, i ze wschodu, i z zachodu, skąd wystartowali, gdzie byli i gdzie wylądowali i domyślają się tego samego…
- Czyli mówiąc obrazowo – przerwał mu jeden ze słuchaczy - gówno trafiło w wentylator, a my musimy to posprzątać.
- I to jak najszybciej, jak najszybciej, bo…
Dalszy wywód przerwało gwałtowne pukanie w drzwi.
- Wejść!
Do Sali wpadł, czerwony na twarzy, major, bez słowa podał kartkę z wiadomością i natychmiast wyszedł. Było widać, że bardzo stara się zapanować nad sobą. Ruszczak rzucił okiem na kartkę po czym usiadł za biurkiem, wtulił twarz w zgięte ramię i wstrząsany spazmami, bez słowa, podał kartkę Lewemu. Wszyscy z zaciekawieniem wpatrywali się w marynarza, który starając się zachować za wszelką cenę spokój, opadł na krzesło i ryknął potężnym śmiechem do którego dołączył płaczący Ruszczak.
- O Jezu…Nie mogę… Włączcie YouFube!!!

Biały Dom, Gabinet Owalny

Prezydent siedział przy biurku w wymemłanej koszuli, bez krawata i uważnie czytał podsumowanie Europejskich wydarzeń.
- Panie Prezydencie, czy mogę zwrócić Panu na coś uwagę?
- John, znamy się 50 lat i jesteśmy na ty, musisz pieprzyć takie oficjalne frazesy? Nie spałem prawie wcale przez te alarmy i jestem wykończony, nie możesz normalnie?
- Niestety nie. Jesteś Prezydentem… Nic nam nie uszkodzili, choć mogli. Rozrabiali nad całą Europą, raport z analizą jest przed Panem, proszę się zapoznać.
- Mów, nie mam ochoty…
- Czytaj DO CHOLERY!!! Uszanuj pracę ludzi, którzy harowali jak woły całą cholerną noc, byś mógł się zapoznać z faktami!!!
Prezydent popatrzył dziwnie na swojego Szefa Kancelarii. Krzyczał… Pierwszy raz odkąd… Odkąd go znał nigdy nie podniósł głosu, nawet na podwórku w zabawach. Skupił się na papierach. Po pięciu minutach podniósł głowę i powiedział zachrypniętym głosem.
- Dobry Boże… Masz rację… Obudź WSZYSTKICH, mają pół godziny żeby się stawić. Kto się spóźni, straci stołek. Daj im te papiery i powiedz, że sezon polowań uważam za otwarty. Tak im powiedz. Jeśli ich nie dostaniemy…
W tym momencie do gabinetu wpadł asystent do spraw bezpieczeństwa i bez słowa podał Prezydentowi nową teczkę.
- Gdyby Pan chciał osobiście porozmawiać z Admirałem to wystarczy dać sygnał do pokoju łączności i włączyć ekran, Panie Prezydencie. Są na to przygotowani.
Prezydent bez słowa otworzył teczkę i przejrzał zawartość. Szczególnie długo oglądał zdjęcia. Napisy miały prawie po 6 stóp wysokości. Po chwili podał raport sekretarzowi.
- Jimmy włącz proszę ekran… - Po czym wcisnął przycisk interkomu i powiedział – Połączcie mnie z Admirałem Doylem.
Ekran, który zajmował całą ścianę rozbłysnął i pojawiła się twarz Admirała Doyla. Prezydent odezwał się z lodowatą uprzejmością.
- Proszę mi wybaczyć mój wygląd, jak i strój, panie Admirale, ale to była bardzo ciężka noc, która, jak miałem nadzieję już się skończyła, ale jak widzę to i czeka mnie równie fascynujący dzień. Czy mógłby mi Pan TO wyjaśnić? – powiedział trzymając w ręce zdjęcie - Proszę się nie krępować, bo choć widzę na zdjęciach Pana problem, to chyba nic nie zrozumiałem… Moi ludzie chcą mi powiedzieć, że mając do dyspozycji największą militarną potęgę morską od czasów Normandii, z najnowocześńiejszym sprzętem jaki istnieje na tej planecie, pozwolił Pan, aby ktoś, na środku morza, przemalował okręty będące pod Pańskim dowództwem? Czy tak?
Admirał nie wiedział gdzie się ma podziać.
- Tak, Panie Prezydencie…
- A wie Pan, że nasi marynarze porobili już filmiki i zamieścili na You Fube?
- Tak, Panie Prezydencie…
Wzrok Prezydenta wypalał niczym rozgrzane żelazo, choć głos spływał miodem.
- A może mi Pan jeszcze raz powtórzyć tę nazwę?
- Okręt dowodzenia przemalowano na BUMMM!! USS Cow Ass*, rozpoznania i walki elektronicznej na BUMMM!! USS Stevie Wonder** Panie Prezydencie…
- Lotniskowiec, Panie Admirale… Chodzi mi o PAŃSKI lotniskowiec…
- BUMMM!! USS Pussy ***, Panie Prezydencie …
- Acha… A ten mniejszy napis pod tą nazwą? Co to?
- To po polsku, Panie Prezydencie… - Prezydent wpatrywał się przez chwilę w ekran.
- Panie JESZCZE Admirale, jak zadaję pytanie, proszę to sobie zapamiętać na resztę swojej jakże krótkiej kariery, to chcę mieć, że tak się wyrażę w Waszym dosadnym, marynarskim języku, pełną PIERDOLONĄ ODPOWIEDŹ!!!!
- W wolnym tłumaczeniu „POLSKA PANY!!! RESZTĘ WAS, FIUTY, ZATOPIMY JUTRO, BO ZABRAKŁO NAM FARBY”, Panie Prezydencie …
* Krowia Dupa
** Amerykański muzyk, niewidomy od urodzenia
*** Ang. wulgarnie – Cipa

Sekretarz stojący z boku poza zasięgiem kamery złapał się za słuchawkę w uchu, słuchał przez moment i gwałtownie zamachał ręką przed szyją. Prezydent bez słowa przerwał połączenie.
- Dajcie to na ekran Prezydenta.
Ekran wypełniła strona YouFube.
- Wstawili to 20 minut temu, Panie Prezydencie. Są już miliony wejść …
Film był nieostry i bardzo ciemny, wykonany amatorską kamerą w podczerwieni. Ludzie w kominiarkach, pijąc piwo z puszek, śmiejąc się, malowali wielkimi pędzlami napis i krowią dupę z wystającą z niej torpedą. Następne ujęcie. Ci sami ludzie kończą malować, napis i wypięte, kobiece pośladki między którymi z niezwykły artyzmem oddano szczegóły anatomiczne. Następnie zwijają pędzle i jadą do góry, widać jak kadłub się przesuwa w dół. Krawędź pokładu i w kadrze pokazało się zamieszanie na pokładzie lotniskowca. Ludzie biegali, wózki jeździły, samoloty startowały… Kamera zaszła poniżej krawędzi pokładu i było widać, że przesuwa się do tyłu, po czym znowu unosi. Nie było już pokładu tylko wysoka, masywna nadbudówka. Trzech ludzi wskoczyło na pokład i podbiegło do nadbudówki. Postawili wiadro po farbie, wrzucili do niego puste puszki, rozpinając spodnie dwóch odwróciło się do ściany, trzeci kucnął, a w ręku błysnął zwój papieru toaletowego…
Prezydent oglądał dalej w milczeniu po czym wyłączył i patrząc w pusty ekran głuchym głosem powiedział.
- Zanotuj. Wyślesz trzy wiadomości. Pierwszą niech zaadresują, do USS Cow Ass, USS Stevie Wonder, USS Pussy. Nie będzie żadnej treści tylko ten film. Potem wyślesz drugą, używając numerów okrętów, a nie nazw, to będzie rozkaz, że:
- uważam ich za zatopionych i wycofuję z ćwiczeń,
- zakazuję używać nazw okrętów,
- mają zdjąć WSZELKIE naszywki, odznaki i loga z nazwami i numerami okrętów,
- oraz wracać natychmiast do kraju, bo wątpię w ich kompetencje.
Trzecią do Marynarki, mają zrobić rzetelną analizę jak do tego mogło dojść i niech posprzątają to gówno, bo jak ja to zrobię, to pójdą żebrać na bruk, bo to już nie jest hańba… To… Jest jakieś słowo oznaczające coś gorszego od hańby?

W tym samym czasie Kreml, Gabinet Prezydenta.

Ryk Prezydenta słyszano dosłownie wszędzie w całym budynku. I wszyscy już wiedzieli, ze polecą głowy. I że to wcale nie była przenośnia. Co jak co, ale TO… TO nie mogło ujść na sucho. Generałowie wychodzili z poobrywanymi pagonami, a pułkowników mieszano z gównem… A to dopiero 06:30… YouFube biło rekordy wejść… Wszystkie moskiewskie telewizje już kręciły materiał na żywo na tle kremlowskich, czerwonych wież i wielkiego białego napisu na jednej z nich, „JESZCZE TU WRÓCĘ SUKI – Zygmunt III Waza”…

Siedziba Eksperckiej Grupy Kryzysowej

- A zatem podsumujmy… – powiedział jeden z cywili, specjalista od bezpieczeństwa – Z naszego kraju wystartował pojazd latający, który parametrami lotu odesłał do lamusa całą znaną ludzkości technikę, ścigani bawili się w berka z najlepszymi samolotami… Jakby tego było mało to zagłuszyli na amen najnowocześniejsze systemy radarowe, pojawiali się i znikali kiedy tylko chcieli, polecieli na Księżyc i nie wiemy co jeszcze nawyprawiali. Mogą przerzucać narkotyki, bomby, terrorystów… Mogą wszystko…
- W Warszawie nie mają pojęcia co robić. Amerykanie, Rosjanie i Chińczycy już zagotowali połączenia z Polską, a „turyści” z całego świata zaczynają napływać szeroką strugą, która do wieczora zamieni się w potop. Nasi eksperci od techniki twierdzą, że prawdopodobnie oni rozgryźli napęd antygrawitacyjny. Nie wiemy jak to zrobili, ale dla tej technologii wszyscy pójdą na noże , a jeśli nie będą mogli jej zdobyć, zniszczą wszystko i wszystkich. I to wszystko u nas… I dlatego Was Panowie zaprosiłem, bo chodzi nam właśnie o to jak politycznie wyjść z tego gówna. Bo znaleźć ich, znajdziemy. Nad rejonem startu krąży wszystko co może latać i ma kamery, patrole Straży Granicznej, Policji i Wojskowych Służb Specjalnych, razem ponad 2000 ludzi, przeczesuje dosłownie wszystko w terenie, a specsłużby informatyczne w intrenecie, więc to tylko kwestia czasu.
- Jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy, który Wam umknął. – rzucił ten, który miał wyraźne objawy kaca – Ropa.
Wszyscy zdziwieni popatrzyli na mówiącego.
- A co ma ropa do tego? – zapytał zdziwiony Galiński.
- Chłopaki dajcie mi jakieś piwo, bo uschnę. – powiedział do wojskowych – Wszystko. Dosłownie wszystko. Obecna gospodarka świata oparta jest na ropie naftowej i jej przetworach. Kraje OPEC i koncerny naftowe zarabiają krocie na wydobyciu i przerobie ropy. Musicie wiedzieć, że tylko w naszym budżecie, o ile się nie mylę, chyba co piata złotówka pochodzi z podatków i akcyz nałożonych na paliwa. U Ruskich dochody z ropy i gazu to ponad 60%, u Arabów ponad 90%... Do tego dochodzą podatki od transportu, VATy, sraty i inne pierdoły. Popatrzmy na przemysł przetwórczy ropy, na te kolosy motoryzacyjne, no i miejsca pracy w fabrykach i warsztatach. Banki zarabiają krocie na kredytach na kupno aut. Ubezpieczyciele biją fortuny na ubezpieczeniach obowiązkowych i innych. Och, są jeszcze opłaty za drogi i firmy budowlane, które te drogi stawiają, naprawiają, no i mandaty… To wszystko runie z dnia na dzień. Platformy wydobywcze, tankowce, rafinerie, samochody, samoloty, czołgi, systemy antyrakietowe i rakiety z kosmicznymi włącznie staną się nikomu niepotrzebną kupą złomu. Fabryki produkujące pojazdy na silniki spalinowe zostaną pozamykane, a wraz z nimi wszystkie zakłady współpracujące. Jeżeli upublicznią ten napęd, to ropa jako paliwo napędowe straci rację bytu, a wraz z nią cały biznes na niej oparty. Upadną wszystkie koncerny wydobywcze, samochodowe, lotnicze, zbrojeniowe i kosmiczne. Do tego upadnią całe sektory transportowu drogowy, lotniczy, nie wiem jak z wodnym, ale jeśli tak, to wszystkie stocznie i porty można będzie sobie wsadzić w dupę. To wszystko dosłownie z dnia na dzień trafi szlag… Nawet NASA upadnie, w sumie to cała gałąź kosmiczna, bo każdy będzie mógł sobie polecieć w kosmos. Jesteśmy małym krajem, ale wyobraźcie sobie co się będzie dziać jak zniknie nam połowa dochodu państwa, a w Stanach jak padnie u nich to wszystko? A u Ruskich, czy na Bliskim Wschodzie, kiedy zniknie zapotrzebowanie na ich ropę? Komu będą potrzebni? Totalna katastrofa ekonomiczna na globalną skalę. A jeśli, nie daj Boże zrobili to w garażu, a dużo na to wskazuje i każdy, byle wiejski majsterklepka będzie mógł sobie zbudować takie cudo i polecieć gdzie zechce, to do tego czeka nas największa migracja ludności w dziejach świata. Setki milionów ludzi ruszy w poszukiwaniu lepszego świata i nikt ich nie zatrzyma, bo jak? A jeśli dodamy do tego chęć zemsty i odwetu za „wprowadzanie” demokracji w Iraku czy Czeczenii, fanatyków islamskich i innych psycholi to wolę nie myśleć co się może dziać… Ci co to wymyślili i wszyscy, którzy mieli cokolwiek z tym wspólnego są już trupami, a że stało się to w naszym kraju to, moim zdaniem, i tu zgodzę się z przedmówcą, mamy przejebane, bo staniemy się polem bitwy dla obcych potęg. Chyba, że drapniemy ich pierwsi i rozmowy zaczniemy z pozycji siły…
W tym momencie do Sali wpadł goniec i coś szepną pułkownikowi Ruszczakowi do ucha.
- Naprawdę? Jaki?
- Na ósemce są wiadomości, jak sam Pan zobaczy to zrozumie, że to oni. – i wyszedł.
- Panowie mam wieści. Nad Warszawą zniknęli na 4 minuty i jest uzasadnione podejrzenie, że to oni. Włącz proszę ósemkę.
Ekran wypełniła znana sylwetka pół okrągłego gmachu Sejmu filmowana od Wiejskiej. Pod samą kopułą na szerokiej lamówce wymalowano napis: POLAKU, NIE KRADNIJ, MY POSŁOWIE NIE ZNIESIEMY KONKURENCJI!

Polana w lesie gdzie była strzelanka, czas nieznany.

Wiecie jak to jest czasami nad ranem, kiedy prosisz muchę spacerującą po poduszce NIE TUP. Wtedy jedyne czego pragniecie to, a przynajmniej ja, aby zimne piwo spłynęło, wspaniałą zimną strugą do wyschniętego gardła i spać dalej. Mówiąc krótko, kac jebał mnie niesamowicie. I dlatego w przebłysku geniuszu zbunkrowałem sobie browara na okoliczność otwarcia moich pięknych ocząt i zacząłem macać wkoło śpiwora. Kiedy trunek rozkoszną strugą wpłyną do mojego wysuszonego gardła, przetarłem zaropiałe oczy, a wtedy łeb mi eksplodował i zobaczyłem gwiazdy i wsie galaktyki. Cała lewa strona była po cholerze zapuchnięta. Delikatnie pomacałem. Łuk brwiowy rozwalony na jakieś trzy palce, a że nie zszyte to rozlazło się szeroko i na oko ledwo widziałem. Klatka piersiowa pozlepiana szarą taśmą pakową bolała jak diabli. Kostki na łapach pozdzierane, zresztą całe ręce tak w zasadzie. Pomacałem się cały, ale złamań nie stwierdziłem, więc wygramoliłem się na czworakach z namiotu, bo najlepszym przyjacielem zimnego piwa jest drugie zimne piwo... Zresztą nie miałem wyjścia, bo kac-kupa napierała bezlitośnie na zwieracze. Przy ognisku siedział gość w kominiarce i mieszał kijem w żarze, a boku miał browary!
- Otworzysz łaskawco? – spytałem niemal anielskim głosem, o ile tak można nazwać zasuszony skrzek nieudolnie naśladujący ludzki głos – Suszy mnie…
Koleś spojrzał na mnie dziwnie i popatrzył nad moim ramieniem. Gdzieś z tyłu rozległ się śmiech. Obejrzałem się, a raczej spróbowałem, ale świat mi zawirował i gwałtownie podziwiałem go z poziomu mrówki. Rechotali już chyba wszyscy.
- To ja Was złamasy kutane wożę przez całą noc – mamrotałem wkurzony, podnosząc się na kolana - a teraz się napierdalacie ze mnie?!
I dotarło do mnie. Gość przy ognisku… Popatrzyłem. Kominiarka, mundur, MP5 z tłumikiem, pistolet, kamizelka, buty… Chłopaki pojechali wczoraj, ale takiego wypasionego szpeju nie miał żaden… I oczy, zimne, wyrachowane, ale patrzące jakby ciepło, z szacunkiem… W końcu przekręciłem głowę… Było ich ze dwudziestu… Kubek w kubek jak ten pierwszy, tylko mieli więcej broni, a która była paskudnie wycelowana w moją skromną osobę. A czemu w moją? Bo reszta chłopaków jeszcze spała i to chyba dość mocno, w każdym razie zupełnie mi nie przeszkadzało jak ich ci w kominiarkach wynosili za szmaty z namiotów. Chrapali jak dziki. Jareckiego to nawet nie trza było wynosić, bo do wejścia do namiotu dotarł tylko z połową ciała.
- Orzesz… - wychrypiałem – To ja się sam powoli podniosę i sam sobie wezmę, OK, milordzie?

Ruchome Stanowisko Dowodzenia, czyli duży bus

Ze stanowiska łączności zawołał dyżurny.
- Proszę się rozłączyć! Chyba ich mamy! GROM ich zgarnął. Jest ich siedmiu. Pomazani białą farbą i mają włoskie puszki z piwem. Ale jest problem. Są w trupa pijani.
- Jak to w trupa?!
- Ten co się ocknął ma w wydychanym powietrzu 5,1 promila, ale nim go zgarnęli dorwał się do piwa i więc wynik nie jest już miarodajny, a wręcz na pewno wyższy… Ale mówią, że jest przytomny.
- 5,1?
- Dwa razy badali, 4,9 i 5,0. Z reszty, trzech, których udało się zmusić do dmuchnięcia, wyszło po za skale, ale podręczny alkomat, który mają do kontroli, jest wyskalowany tylko do 5,5 promili. Teraz już tylko wyniki z krwi, albo jakiś lepszy sprzęt. Pozostali niezbyt przytomni. Teren już zabezpieczyli…
- Daj mi ich.
Łącznościowiec podał drugą parę słuchawek.
-To szyfrowany kanał. Może Pan mówić spokojnie.
- Galiński. Ja tu dowodzę, mówcie co macie.
- Major Badzimirak. Mówią, że są tu legalnie. Wczoraj był tu zlot ASG. To taki paintbol…
- Wiem co to jest! – warknął – Do rzeczy.
- Zostali na noc i zdrowo pochlali i to wszystko. Mówią, że nie wiedzą dlaczego są poplamieni białą farbą, ani skąd mają włoskie piwo… Ale jeden z nich powiedział dosłownie „To ja Was chuje wożę przez całą noc, a teraz się ze mnie nabijacie?!”…
- BADZI!!! – głośny krzyk jednego z operatorów badających krzaki przerwał rozmowę.
- Co jest?
- MUSISZ SAM TO ZOBACZYĆ!
- Proszę poczekać, ale chyba coś znaleźli.
Przez dłuższą chwilę trwało nerwowe oczekiwanie.
- Panie Galiński, okazuje się, że te nasze ptaszki to SROKI ZŁODZIEJKI i mam tu TERAZ poważne spory kompetencyjne między resortami, kompletnie nie mogę się dogadać. Nie mogą zrozumieć, że jestem żołnierzem i mam rozkazy. Jestem od wojny nie od pałowania i mam w dupie ich PIĘĆ PROBLEMÓW, bo na tym KOSMICZNYM burdelu się nie znam i wpychać tam paluchów nie będę. Pan jesteś tu szef, więc to gówno spada teraz na Pana. Jakby co teren zabezpieczyliśmy, nikogo nie wpuszczamy i czekamy na decyzje, co dalej, ale proszę się pospieszyć. Sympatyczny z Pana gość, to powiem, że ja osobiście NATYCHMIAST poradziłbym się profesora Miodka, z Kancelarii Atomiak, Bagnucki, Chemiński i Spółka, bo takich jaj to jeszcze nie widziałem. To dobrzy prawnicy, którzy nie jedno już widzieli.
Lata praktyki zrobiły swoje. Odpowiedział bez chwili wahania.
- Szlag, znowu? Co za cholerny burdel! Ok, będę gdzieś za jakieś – tu popatrzyła na łącznoścowca, który podniósł palce - 45 minut. – i wyłączył się.
Patrzył przez chwilę w dal, przez ścianę, usiłując zgadnąć o co chodziło GROMowcowi. Prawnicy i GROM?! No bez jaj. Nikt w tym kraju nie wchodzi w drogę gromowładnym.
- Podaj kierowcy namiary na nich i niech nadepnie do deski. – powiedział do łącznościowca.
- Już ma, czeka na rozkaz startu.
- Ok, jak bezpieczne jest to połączenie?
- Najlepsze jakie mamy – łącznościowiec zdziwiony patrzył na Gilińskiego – to rządowy sprzęt.
- A gdybym się UPARŁ podsłuchiwać, to… - pytanie zawisło w powietrzu.
- To by pan słuchał z 20 minutowym opóźnieniem, to tylko kwestia odpowiedniej technologii i kasy. Dla starych wyjadaczy jak Ruskie czy Amerykanie może z 10 sekundowym opóźnieniem.
Puzzle szybko wskakiwały na swoje miejsca.
- Domyślasz się kto to jest profesor Miodek?
- Myślę, że jeśli padło profesor Miodek, z Kancelarii Atomiak, Bagnucki, Chemicki to na bank pułkownik Mioduszewski, ale on cholernie nienawidzi tej ksywki…
Ożesz… Znał to nazwisko. Człowiek Legenda. Cała misterna układanka utkana z nadziei, że to nie to, właśnie runęła z wielkim hukiem.
- Wiesz gdzie jest?
- Na bank w Sali Kryzysowej, tak jak podczas każdego ważniejszego kryzysu. Wzywają go na wszelki wypadek. To geniusz.
- Połącz… I pokaż mi który to.
Na ekranie pokazała się Sala Kryzysowa. Nie wyróżniała się niczym szczególnym. Ot zwykła sala konferencyjna, a jednak było to jedno z najważniejszych pomieszczeń w kraju, a osoby tam zgromadzone miały władzę do poruszenia nieba i ziemi.
- Trzeci z lewej… -szepnął łącznościowiec.
- Panowie, grupa, którą GROM zatrzymał, a która początkowo odpowiadała warunkom, to zwykłe SROKI ZŁODZIEJKI. Jednakże w związku z tym kryzysem, na wszelki wypadek zabezpieczono teren do kontroli. Lepiej dmuchać na zimne. Ale nie o z tym dzwonię. Miałem mieć, na osobiste polecenie Prezydenta, wolną rękę na wszelkie działania i podległość wszelkich służb, a mam tu TERAZ PIĘĆ KOSMICZNYCH PROBLEMÓW pomiędzy GROMem przeszukującym i zabezpieczającym teren, a innymi służbami podległymi Panom. GROMiarze mówią, na tym gównie kto, co, na co i dlaczego się nie znają i wpychać tego do KOSMOSU paluchów do nie będą, bo nie od tego są i że mam NATYCHMIAST znaleźć prawnika profesora Miodka, z Kancelarii Antomiak, Bagnucki, Chemiński i wspólnicy – widział jak Mioduszewski drgnął – bo on jest szpeniem od tych spraw międzyresortowych. Znajdźcie mi go i załatwcie połączenie.
Wiedział już, że dobrze przekazał wiadomość, Mioduszewski zbladł jak ściana i kiwnął delikatnie głową. – Także proszę pozakładać kagańce swoim ogarom zanim ja się tam nie pojawię, bo, jak Bóg na niebie, jak mnie jeszcze raz podkurwią to spuszczę GROM ze smyczy, a mam do tego prawo. Jak będę coś wiedział więcej to dam znać.
I wyłączył się.

Sala Kryzysowa

Wszystkie oczy w Sali wpatrywały się jeszcze zdumione takim słownictwem w martwy już ekran, jak Mioduszewski zerwał się tak gwałtownie, że wywrócił krzesło. Podbiegł do panelu Wojskowej Łączności Utajnionej i dosłownie wyrwał słuchawkę telefonu z pulpitu. Gwałtownie wystukał numer. Jak tylko usłyszał głos Oficera Dyżurnego gwałtownie mu przerwał. I zaczął wydawać rozkazy w tempie nowoczesnego karabinu szturmowego. Podał słuchawkę łącznościowcowi i powiedział:
- Przekaż im wszystkie dane do łączności z Ruchomym Stanowiskiem Dowodzenia. A jak usiądę i dam znak połącz z Ruchomym.
- Słuchaj – zwrócił się bezpośrednio do szefa sztabu kryzysowego - jak będzie połączenie to powiedz, że Kancelaria Prawna Miodek i Wspólnicy wysyła najlepszych negocjatorów, bo zna problem, jakim jest niechęć do współpracy międzyresortowej. Szef Kancelarii profesor Miodek zostaje na miejscu, gdyby trzeba było coś załatwić bezpośrednio w resortach. I wyłącz się, a wtedy Wam wytłumaczę wszystko. Włączaj połączenie.

Ruchome Stanowisko Dowodzenia, czyli duży bus

Galiński wysłuchał i uśmiechnął się z ulgą.
- Zaraz przekażę to w teren…
Po czym wcisnął klawisz interkomu i powiedział do kierowcy:
- Gaz do dechy!
- OK! Trzymać się! Będzie rzucało!
Ale to zaczęło się dziać absolutnie nie odpowiadało definicji „rzucać” przyporządkowanej do tego samochodu. Galińskiego podbiło do góry, a samochód poleciał w dół. Kiedy on leciał w dół, samochód poleciał w górę. Zderzenie, które nastąpiło, podbiło go znowu w górę i cykl się powtórzył, tylko bardziej boleśnie i z udziałem ściany. I znowu, i znowu… Łącznościowiec złapał go za ubranie i docisnął do fotela, do którego był przypięty.
- TRZYMAJ SIĘ, DO KURWY NĘDZY!!!! CO TY ODPIERDALASZ?!
- JA?! – wrzasnął Galiński, kurczowo wczepiając się pazurami w podstawę fotela. Dopiero teraz zrozumiał, dlaczego tu wszystko jest przykręcone na głucho…

Sala Kryzysowa

Kiedy ekran zgasł głos zabrał Mioduszewski.
- Panowie, wiem, że nic nie rozumiecie, ale jeśli jest tak jak myślę, to te numery z farbą, to tylko niewinne wygłupy. Galiński przekazał, że GROM mówi, że to sroki złodziejki i mają spór kompetencyjny między resortami. Otóż sroka złodziejka to osoba, która kradnie coś, bo to się błyszczy i może to ukraść. Jeśli Grom dostaje rozkaz, to go wykona lub zginie i w tym kraju wszyscy schodzą mu z drogi, bo podlegają bezpośrednim rozkazom Prezydenta i nawet my musieliśmy im schodzić z drogi. W tym kraju oni nie mają problemów z resortami, to resorty mają problemy z nimi. Jeśli wzywają profesora Miodka, z Kancelarii Atomiak, Bagnucki, Chemiński, czyli mnie i moją grupę do zagrożeń Atomowych, Biologicznych i Chemicznych, bo mają kosmiczny problem to moim zdaniem należy traktować to dosłownie. Wnosząc z kontekstu obecnego kryzysu to ci idioci ukradli z orbity okołoziemskiej jakiegoś satelitę lub, nie daj Boże, pięć satelitów. Nie mam pojęcia jakiego, komercyjnego, szpiegowskiego, czy wojskowego. Normalne komercyjne satelity zasilane są panelami słonecznymi, które mogą sięgać dziesiątków, czy setek metrów kwadratowych. Dla szpiegowskich, czy wojskowych jest to nie do przyjęcia, bo zdradza ich obecność i dlatego używa się innych źródeł zasilania. Pierwsze to chemiczne, które opiera się o naprawdę skomplikowane środki chemiczne, które muszą działać w temperaturze do -270 stopni, są NAPRAWDĘ CHOLERNIE TOKSYCZNE. A w takim satelicie są ich dziesiątki kilogramów, które są zdolne wytruć całe miasta. Do tego dochodzi paliwo, bo przecież czasami muszą się poruszać. Normalnie nikt się tym nie przejmuje, bo jak się zużyją po prostu, bez stresu, spycha się je z orbity i spalają się w atmosferze. Niestety takie satelity trzeba co jakiś czas zatankować i dlatego coraz częściej do ich zasilania używa się atomowych lub jądrowych mikro reaktorów i baterii. Zaoszczędzoną masę i przestrzeń można wykorzystać na zmniejszenie gabarytów satelity lub na zwiększenie ilości paliwa, co pozwala na dłuższy okres autonomiczności. A skoro nie wiemy co ukradli, to chyba nie muszę mówić, o tym że każdy z nich ma obowiązkowo urządzenia do namierzania pozycji i, że w razie próby kradzieży takiego satelity ma on cały system zabezpieczeń, łącznie z destrukcją zdalną jak i automatyczną. Panowie, jeśli ktoś zareaguje za nerwowo to moim zdaniem mówimy o możliwym w naszym kraju chemicznym lub atomowym małym Czarnobylu, bo o Hiroszimie to nawet nie myślę, bo przecież na 100 procent wszyscy przestrzegają umów międzynarodowych o nierozprzestrzenianiu broni atomowej w kosmosie, prawda?!
- Jezu Nazareński…!

Ruchome Stanowisko Dowodzenia, czyli duży bus

Kiedy w końcu stanęli nie mógł uwierzyć, że żyje i nic nie ma połamane.
- On zawsze tak prowadzi? – spytał wstając z podłogi.
- Kiedy tylko może. – odparł łącznościowiec – Jeżdżę z nim już dwa lata i dziś nie było tak źle. Proszę mi wierzyć.
- Acha…
Otworzył drzwi kabiny i wysiadł, po czym rozejrzał się, miłe miejsce. Dolinka, dookoła górki porośnięte lasami, rzeczka, polanka, a na jej skraju drewniane ławki i stoły pod dachem, w sumie miłe miejsce na biwak…
- Cicho, pusto, idealne miejsce do prób – pomyślał i zaczął wymiotować…
Szybkim krokiem podszedł dowódca gromiarzy, ale widząc „problem” taktownie odczekał chwilę nim wyciągnął rękę.
- Witam. Badzimirak. Chodźmy…
- Galiński. Pana prośbę przekazałem do Centrali. – powiedział wycierając usta - Oddział ABC już wyruszył, choć nie bardzo jestem pewny o co tak naprawdę chodzi.
- To dobrze. Zaraz sam Pan zobaczy – powiedział prowadząc go w krzaki. Kiedy weszli w zieloną ścianę, zobaczył i nagle zrobiło się mu zimno.
- Yyyyyyyyyyy...
Trzy miały po około dwa i pół metra długości i do metra szerokości. Dwa miały namalowane amerykańskie flagi na kadłubach, trzeci chińską. Czwarty to był kolos ponad cztery metry długości, kupę anten i miał sowiecką flagę na korpusie. Piąty, trochę mniejszy, rosyjską.
- Może się mylę, panie Galiński, ale moim zdaniem to są kompletne satelity, które ktoś rąbnął z orbity nad nami. Jak je znaleźliśmy, były jeszcze zimne i przymarznięte do ziemi.
Patrzył na to co miał przed sobą… Dotknął tego… Był zawodowcem. I wciąż nie wierzył. Ale wiara wiarą, a fakty faktami.
- Jezu, po co to im?!- powiedział do siebie i zapytał głośno - Gdzie oni są?
- Tam za nami, przy ognisku…
Bez słowa zawrócił i wyszedł z krzaków. Faktycznie siedzieli beztrosko, śmiejąc się i pijąc kawę. Ubrani w różne mundury maskujące, miejscami poplamione białą farbą. Dwóch miało jeszcze farbę kamuflażową na twarzach.
- Czemu nie są skuci i odseparowani? – rzucił ostro.
- Może ich jeszcze mam spałować, co? Wystarczy, że ich znalazłem…
Już wiedział, że przesadził, żołnierz miał rację, ale jego reakcja i tak była dziwna..
- Przepraszam, masz rację. Pojazd?
- Nie ma śladu, ale wciąż szukamy.
- Pytaliście ich?
- Pytaliśmy, ale tylko się śmiali i pokazali mam samochód… W sumie to o co się mam pytać? Gdzie macie co? Wyrzutnie rakiet międzykontynentalnych? Ufo?
Faktycznie. O tym nie pomyślał. Spojrzał na Badzimiraka, ale ten patrzył dziwnie w dal.
- Wiesz co? – zaczął dziwnym tonem – Jestem żołnierzem, wykonuję rozkazy i nie pytam dlaczego. Robiłem różne rzeczy w imię ojczyzny i bezpieczeństwa i nigdy nie miałem z tym moralniaków, czy wyrzutów sumienia. Aż do dziś… Kazali mi ich znaleźć, to znalazłem, rozkaz wykonałem. Ale nie oczekuj ode mnie niczego więcej. Masz.
I wyciągnął rękę. W dłoni był aparat cyfrowy.
- Co to jest?
- Ten w okularach go miał. Włącz przegląd zdjęć.
40 sekund później.
- O KUR…
- Noo. Żal mi tych cholerników… Zjedzą ich żywcem.
- Ktoś to widział?
- Film z lotniskowca wrzucili na You Fube. Do tej pory na pewno już miliony, jeśli nie dziesiątki milionów.
- Co?!
- Wgrano to jakieś trzy godziny temu. Chłopaki nie wierzyli własnym oczom. Mają kutasy jaja. Najlepsze jest to, że ten co to wrzucił dał niemy film, tu masz z dźwiękiem… Acha i podpisał go GROM WYMIATA… Chłopaki są… No… Powiem tak... Nasi „koledzy” ze świata używają WSZELKICH sposobów, by się z nami skontaktować…
Gwałtownie obrócił się do Galińskiego, złapał go za marynarkę, mocno przyciągnął do siebie i szepnął do ucha.
- Tylko ja dostałem już propozycję pracy od zaraz jako „konsultant” za pół miliona euro, jak powiem jak i czym to zrobiliśmy, więc pomyśl co się dzieje wyżej… - po czym odsunął się i głośno powiedział - Kreml też jest niezły.
- Kreml?!
- Przewiń dalej.
Po chwili…
- M… Mmmm… Musz… Zaaad…Zadzw…- nie jąkał się od dzieciństwa - KURWA!! Dajcie mi telefon!
- Poczekaj, najpierw obejrzyj resztę…
- CO?!
- A co Ci będę gadał, strzałką w lewo. Zresztą daj mi będzie szybciej.
I zaczął sam szukać w aparacie.
- Masz… Tą strzałką włączasz film.
Pierwsze ujęcie przedstawiało otwartą rampę z palet i dwóch mężczyzn kucających na krawędzi ze spodniami spuszczonymi do kostek, asekurowanych przez dwóch innych. Kolejny odpalił petardy i rzucił w dół. Kadr przesunął się na facetów ze spuszczonymi spodniami i z tyłkami wystawionymi poza krawędź rampy, po czy pokazywał teraz obraz z za krawędzi rampy, pionowo w dół. Widać było jak błyskają petardy i po chwili sylwetki wybiegające, jak mrówki z mrowiska i duże brązowe smugi opadające na te mrówki… Ten półkolisty kształt rozpoznał natychmiast.
- Ooooo… Oniiiiii… OoooOOooooB… BB….
- Obrzucili petardami trawnik Białego Domu, a jak wybiegali agenci to nasrali im na głowy…
- BOŻE…
- Mają kutasy jaja, co? Heheheheheh… - rechotał.
- To jakieś pojeby!! Lotniskowiec, Kreml, bawili się w berka nad Europą z bojowymi samolotami, nasrali na Biały Dom, ukradli, chuj wie jakie, satelity…
- I Księżyc…
- Co?! A co on ma wspóln… - strach zimną obręczą ścisnął go za gardło.
- I strzałeczką, panie Galiński - powiedział słodko GROMiarz - I strzałeczką…

Później… Gdzieś w jakimś budynku…

Pokój był w sumie bezpłciowy. Gołe ściany, prosty stół, dwa krzesła i wielkie lustro na ścianie. Zupełnie jak w amerykańskich filmach klasy D. Siedziałem tu już nie wiadomo ile. Nie wiem na co liczyli, może, że zacznę się bać? Idioci. Kac mnie walił niemiłosiernie, praktycznie nie spałem, to chyba nic dziwnego, że głowa sama mi tak jakoś poleciała… Obudziło mnie trzaśnięcie drzwi. Przede mną stał młody gość w ciemnym garniaku z włosami w kaczy kuper, czy jak się to tam zwie. Garniak już na pierwszy rzut oka śmierdział ciężkimi pieniędzmi, a do tego jeszcze jedwabny krawat i wielgachny złoty zegarek. Popatrzył na mnie arogancko i, jak na filmach, rzucił na stół grubą teczkę z papierami. W sumie to mu się nie dziwię. Po dwóch dniach w lesie i… no… leśnej integracji, byłem brudny, zarośnięty, śmierdzący i jeszcze waliło od mnie jak od pana Zenka spod wiejskiego sklepu rankiem po rencie. Po prostu wyjściowo nie wyglądałem. Zaczął od razu ostro, ordynarnie, wręcz po chamsku. Zwalił mi do razu na głowę dziesiątki paragrafów i wyroków. Czego to nie wymyślał, a jak krzyczał, straszył, groził. Łapami jak wiatrak machał, pięściami w stół jak w bęben... Patrzyłem na niego jak urzeczony, bo różnych świrów widziałem, ale ten bił wszystkich na głowę. W końcu się zmęczył…
- … i siedzisz po uszy w pierdolonym gównie i dlatego teraz powiesz mi wszystko, co chcę wiedzieć, to może z niego wyjdziesz.
- A w ryj chcesz?
- CO?
- W ryj – powtórzyłem spokojnie - bo tak zazwyczaj traktuje się takie coś jak Ty. Wali w ryj.
Chyba dotarło do niego co mówię, bo zrobił się czerwony jak burak, a ja spokojnie kontynuowałem.
- Zacznijmy od początku. DZIEŃ DOOBRY, panie CO TY SOBIE KURWA MYŚLISZ, jakaż to niewysłowiona obrzydliwość móc Pana poznać. Nie wiem, czy zdaje Pan sobie sprawę z tego faktu, ale jesteśmy w POLSCE i w tym kraju obowiązują nas, obywateli, jakieś normy zachowania. Pan zaś, panie CO TY SOBIE zbydlacza te normy tak bardzo, że nie mam w swoim słowniku dostatecznie obelżywego słowa, by określić nim Pana i jego zachowanie, więc proszę pana o szybkie wypierdalanie z tego pomieszczenia, nim z obrzydzenia zwymiotuję na Pańską osobę, a mam że zajebistego kaca, więc proszę mnie nie prowokować… A po drugie czym Ty mnie, pajacu, straszysz?! Fundniesz mi „ rozszerzone metody przesłuchań” jak ci zjebani amerykańce nazywają tortury? Bo mi nie dadzą spać? I tak jak mam szczęście śpię po godzinie na dobę, tak mam zryty łeb. Pobiją mnie? Sam się zszyłem wczoraj takerem, jak mnie jakimś ustrojstwem w klate kutas zajechał, tak jucha szła. Ból? Wyleciałeś w powietrze? Zapierdalałeś fizycznie po 20 godzin na dobę miesiącami, aż skóra na palcach pękała? Miałeś kiedyś kolkę? Taką prawdziwą, jak jelita zamierają i robi się pęcherz gazu i wyjesz z bólu? Czym chcesz mi grozić? BŁAAHAHAHAHAHA!! Trzema posiłkami dziennie i celą z telewizorem?! A nawet i bez niego, ale ze świętym spokojem?! Wypierdalaj i popytaj o mnie, na mojej ulicy, nim zaczniesz mi tu skakać, eleganciku pierdolony. - po czym krzyknąłem w powietrze - DAJCIE TU KOGOŚ NORMALNEGO! I piwo, por fawor, bo kac mnie jebie… Jeśli można prosić.

Po drugiej stronie lustra trwała gorączkowa krzątanina. Wycierano lustro i podłogę z kawy, a ci co nią napluli na szybę, starali się śmiejąc więcej nie ulać na podłogę…

Po 5 minutach otworzyły się drzwi i wszedł gość pod czterdziestkę, w miarę normalnie ubrany. Podał mi piwo.
- Cześć. Galiński jestem.
- To prawdzie nazwisko? – zapytałem otwierając puszkę.
- W tych okolicznościach...
- Fakt… Mniam zimniuśkie…
- Ale prawdziwe, choć ciężko mnie znaleźć.
- Chyba nawet nie będę próbował – zapewniłem delektując się zimnym browarem, który powoli wprowadzał błogość w moje skacowane ciało. Co dziwne, uśmiechnął się.
- Wkurzyliście wielu ludzi, wielu WAŻNYCH LUDZI.
- No co Ty, naszą strzelanką? Kogo na przykład?
- Naszego Prezydenta, który specjalnie zepsół mi urlop i wysłał na poszukiwanie Was, nasz sejm, naszą prawice – wyliczał - i wszyscy chcą Waszych głów, a jak za mało, to jeszcze amerykański prezydent za przemalowanie okrętów i nasranie mu na progu Białego Domu. Nowojorską policję z Burmistrzem na czele za Central Park, jest nawet 100 000 nagrody za Was. Rosyjskiego Prezydenta za napis na Kremlu. CAŁĄ EUROPĘ za to co wy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kocur
Administrator



Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 289
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: sławno

PostWysłany: Czw 23:46, 25 Lut 2016    Temat postu:

CAŁĄ EUROPĘ za to co wyprawialiście nad nią. Chińczyków za zdjęcie im ich głównego satelity telekomunikacyjnego. Nieee, chyba nie wkurzyliście, no bo niby jak? Ale choć, teoretycznie, nie są wkurwieni to wszyscy, ale to wszyscy chcą wiedzieć jak, jak to zrobiliście? I chcą tę wiedzę tylko dla siebie i pójdą po trupach, nawet całego naszego narodu, jak będzie im potrzeba. A wiesz, że szuka Was nawet Alkaida
- A co oni mają do nas?! I jeszcze prawica, sejm? Tego to już zupełnie nie kumam… - mruknąłem zaciekawiony i potrząsnąłem puszką, a rozluźnienie postępowało… - Masz jeszcze?
- A za umieszczenie krzyża na meczecie Haga Sophia, który zajebaliście z przed Belwederu? O Szwedach za Lwy Kazanowskich, które pojawiły się przed Wawelem nie wspomnę... Może w końcu pogadamy szczerze, bo naprawdę nie masz już za wiele czasu.
- OK, ale cztery warunki, pierwszy, wszyscy razem, ja i moi koledzy z jednej strony stołu, Wy z drugiej, bo sam chyba nie jesteś?
- A drugi?
- Poczekaj, Prezydenta jeszcze skumam, ale sejm?
- Sejm za graffiti na ich murach…
- Acha, coś mi świta… A prawica o co się wkurza?
- O księżyc…
- Nooo proooszę, najebany byłem, ale tego mi nie wciśniesz.
I wyjął zdjęcie.
- To z Waszego aparatu. Całkiem fajne, jak się chce być samobójcą w tym kraju…
- To nie tak… - jękłem wpatrując się w zdjęcie, a raczej w napis - Bardzo to widać?
- Te pięćdziesięciometrowe litery ? Nieee, no co Ty, zresztą kto teraz tam patrzy, zwłaszcza po tym jak zwaliliście na uniwerku 350 kilo kosmicznego gruzu wraz z mapą skąd to pobraliście… To co, pogadamy w końcu szczerze?
– ASG miało być duże i kutasy… - jęczałem, ale miał rację. „Walta się assgejskie PISiory”…
Tego nam nie darują.

GODZINA PÓŹNIEJ.


Dwóch mężczyzn oglądało przez weneckie lustro salę konferencyjną. Przy długim stole siedzieli dziwacznie umundurowani ludzie. U większości były jeszcze na twarzach ślady malowań maskujących.
- Jest Pan pewien tego trzeciego warunku, Panie Galiński? Przecież oni są JESZCZE w trupa pijani!
- Fakt, w wydychanym powietrzu, mają od 2,5 do 3,2 promila, ale niech sam Pan na nich popatrzy. Czy oni sprawiają wrażenie pijanych czy przestraszonych? Czy się boją? Stresują? A przecież wiedzą, że my wiemy, że to oni tak narozrabiali i chyba zdają sobie z tego sprawę im grozi, a jednak...
- Fakt…
Przez sale przeszła kolejna fala śmiechu. Wysoki mężczyzna w okularach podniósł głowę i popatrzył prosto w lustro.
- Panie Galiński! Zgodził się Pan na moje cztery warunki, czekamy na Was i drugi warunek!
- Czy on nas widzi?!
- Nie ma możliwości, Panie…
- A właśnie, że widzeeee, cwaniaczki! Myślicie, że jak stoicie w cieniu i za lustrem to kij nam w krzyż?! – śmiał się ten w okularach – A takie jest niby WENECKIE, że nie widać, hihihihihihihih. Czas biegnie, a jak sam Pan powiedział, nie mamy go za wiele. A co by rozwiać wąty to pan Galiński jest po … Cholera czterech widze… - i zasłonił ręką jedno oko – Po mojej prawej.
- O cholera… Jak?

PO 10 MINUTACH

Do sali weszło 12 mężczyzn w garniakach, a za nimi wózek, czyli wjechały skrzynki.
- No Panowie, drugim z warunków było tyle browarów ile wypijemy, bo kac nas yyyyyyyyyyyyyyy… męczy?! To chyba dobre określenie, co?
- Ty DEBILU, przehandlowałeś nas za BROWARY?!
- A fakaj się!! Nie chcesz to nie pij! Ale i tak to nic nie zmieni, i tak wiedzą, więc choć się napijmy… A jak nie to ch… ci krzyż, i pogrzebacz gorącym końcem na zewnątrz, co byś sobie jeszcze paluchy poparzył jak będziesz go wyciągał!
- ECHMMMM, że tak chrząknę, może przejdźmy do meritum sprawy… Dwa warunki spełnione!
- A NASZA NIETYKALNOŚĆ?
- WOLNOŚĆ…
- WIN ODPUSZCZ…
- ZAMKNĄĆ MORDY!!! CO WY MYŚLICIE, ŻE PÓJDZIECIE SOBIE DO DOMÓW?! – wrzasnąłem – CO TO PRZEDSZKOLE? CIESZCIE SIĘ ŻE JESZCZE ŻYJECIE! A teraz nie wpieniać mnie tylko zapodajcie browara! – dokończyłem już spokojnie – I mówię tylko JA, zaczynajmy.
- OK, jak to zrobiliście i czym? – zapytał Galiński.
- MY?! – moja mina niewiniątka skruszyłaby nawet skałę – To są bezpodstawne insynuacje! A poza tym nie widzę tu naszych prawników! I trzeciego warunku!
- Nie wkurwiaj mnie… - Galiński nie musiał grozić, to nie ta liga. Było w nim coś… Coś… Cholera, bałem się go…
- Posłuchaj, jak chcesz możemy pomówić o mojej powieści, albo dyplomatycznie, czyli powiemy "SPIERDALAJ" w taki sposób, byście poczuli podniecenie na myśl o zbliżającej się podroży . Piszę opowiadanie… - chłopaki rechotali chórem – Chcesz posłuchać o tym jak Polacy rąbnęli UFO ufokom? – rechot przeszedł w wycie, spazmy zagłuszone turlaniem po stołach i podłodze. Wypowiedzi chłopaków nie przytoczę, ale mile mnie połechtały.
- Zaczyna się od gówna…
- No i mnie wkurwiłeś, nie to nie…
- Ale serio, mówię! Od kupy w środku lasu, koło ruin starej leśniczówki koło Podgórek, na ognisku, około 23ej. Pogoda piękna, pełnia, widno prawie jak w dzień. – mina ichniej drużyny… tego się nie da opowiedzieć, to trzeba było widzieć – Ale wszystko za spełnienie trzeciego warunku, czyli pełne immuniuniu dla nas, bo inaczej nic z tego… I macie swoje win odpuszczenie złamasy kutane.

JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ.

– Zachciało mi się srać, no kupę znaczy. A musicie wiedzieć, że w tym gronie nawet zdać mocza to prawdziwe wyzwanie, bo widzicie szczający nie może się bronić, bo ręce ma BARDZO zajęte, a tym bardziej się rozglądać. Jak takiego dobrze przyuważysz to do końca życia będziesz się śmiał na wspomnienie faceta, który naprawdę usiłuje szczać w biegu! Więc poluje się już z zemsty na takiego, za serie co się samemu w dupę dostało. A srający to już ELDORADO, bo nie dość, że dupa goła, to jeszcze wypięta! A jak jeszcze jaja wiszą... Wiem, że dla Was laików strzelanie w dupę srającemu to dość dziwne hobby, ale nie znacie nas, więc nie oceniajcie, ot hobby takie. No fakt faktów, zachciało mi się, to wyczekałem chwilkę, że nikt nie patrzył to odczołgałem się w stronę zabudowań. Za węgłem zasłoniłem się starym arkuszem blachy, a dla pewności na głowę włożyłem stary gar, czemu? Jak nie dostałeś kulką w łysą pałę to nie zrozumiesz. Na oku miałem ognisko i wszystkich, więc mogłem spokojnie srać to se srałem. Nagle usłyszał jak Misiek woła:
- „ O gość, prosimy, w czym możemy pom…” – i Msiek poleciał w powietrze jak szmata, zupełnie jak na tych bzdetach z Hollywoodu, gdzie ludzie latają jak ptaki, a dwójka superduper agentów zabija setki ludzi z pizdoletów wielkich jak armaty. Noż syf totalny. Ale wracając do opowieści, po tym jak Miśkiem rzuciło jak szmatą, walło po reszcie chłopaków. Rzucało nimi po ziemi tak jak siedzieli. Wytarłem dupę, ale pod blachą było nijak spodnie i gacie nadziać. No i co tu robić? Do ogniska podszedł… podeszło coś humanoidalnego… Cirka dwa metry z groszem wzrostu, w barkach i biodrach jak lalka barbi i wielkim hełmie na łbie, noż kurczaczki, jakby balon. W łapach miał taki jakby pręt i tornister na plecach. Rozejrzał się i zaczął chłopakom przykładać do głów, na czoło jakieś ustrojstwo, taką skrzyneczkę i co przyłożył to zostawała, a on klepał się w przedramię, a ich przez moment trzepało jak w padaczce. No to jak on tak se pogrywał, to wziąłem gacie w garść i po cichu podszedłem przywitać się z UFOkiem jak człowiek cywilizowany... – siorbałem z butelki, bo zaschło mi w gardle od gadania.
- Czyli jak?
- Zajebał mu cegłą…
- Co?!
- Że jak?!
- Yyyy… No normalnie, po chłopsku, cegłą, aż mu się z tego tornistra kredki wysypały.
- Choćby nie wiem co na głowie było i jaki byłby kozak, to cegła razy prędkość, zawsze z kapciów wyjmie. - mówiłem spokojnie - A on kozak nie był. Poprawiłem mu w parterze po tym czajniku, ale bez efektu, to złapałem za niego i mu zerwałem go z głowy. Chłopaki jękli chórem, to już wiedziałem, że obrałem dobrą metodę i poprawiłem mu w ryło z kopytka, a że miałem stare, porządne opinacze to... I wtedy podeszli chłopaki i zaczęli Krakowiaczka…
- Czyli co?
- No Krakowiaczek…
- ?!
- YYYY… No Krakowiaczek, jeden leży, reszta kopie… Ale suczysyn nie był sam i Hrechor poleciał, jak motyl, tylko utyty, reszta się rozbiegła… W większości po cegły. Pierwszego dorwaliśmy od razu, szedł jak debil na wprost myśląc, że się go boimy i będziemy uciekać. Pierwszą cegłę dostał w mostek, kląkł i zielony szlam zaczął mu się wylewać spod baniastego czajnika. Druga poszła w ramie i majtła nim jak szmatą o 180 stopni, trzecia nie trafiła, ale czwarta weszła idealnie między poślady i tak już została. Gefrajter zawsze był wredną mendą aspołeczną. Trzeci strzelał, fisiował, ale w lesie… Do nas! W LESIE!! Kocur tak mu zajebał rurą, że czajnik do połowy wpadł mu między ramiona. Półtora metra, cal i ćwierć z kolankiem i zaworem na końcu, TO JEST MOC! Czwarty spierdzielał bez łąkę, może by i zwiał, ale przygruchałem se te rurkie, co miał ten od ogniska, tak że teraz ichni poleciał, a z 6 metrów, nim pierdyknął o glebę, a i tam turlało go jak pijanego w dół po schodach. Nie ruszał się już. Stanęliśmy nad nim, popatrzyli na siebie i wrócili, do obozu. Hrochor doszedł do siebie, ale z Miśkiem nie było za wesoło. Chłopaki się nimi zajęli, a ja zaciekawiłem się tym hełmem. Był dziwnie ciężki i bez żadnego wizjera. Ot kula z otworem na głowę. A, że po pijaku odważny, to wsadziłem to sobie na głowę, i łeb mi eksplodował. To był sterowany mózgiem hełm dowódcy grupy, która zabezpieczała teren, kiedy on dokonywał selekcji, to cały system kierowania zwiadem, łącznością, obiektami… Wszystko to wlało mi się lawiną do mózgu w ułamek sekundy. Na to nie byłem gotowy. Dobrze, że jak upadałem to stoczyło mi się to z głowy, bo bym chyba zwariował. Ale po chwili doszedłem do siebie, tylko w głowie mi huczało. Powiedziałem chłopakom co i jak i że, nie są sami. Że kawałek dalej jest ich statek. I że to oni są obiektami, a to co mieli na głowach to umysłowa smycz, podłączona do hełmu. Wzięliśmy te ich rurki i połówki cegieł, bo łatwiej nimi rzucać jakby rurki zawiodły i poszliśmy w kierunku w którym uciekał ten ostatni. Było ich dwóch. Pierwszy dostał w kolano, potem koło naszego pępka i w czajnik, nie było po co już poprawiać. Drugiego dorwał Misiek. Nie znam spokojniejszego i bardzie opanowanego człowieka jak on. Niby emeryt… Urwał mu ręce, a resztą napierdzielał o pień drzewa. Postanowiliśmy mu nie przeszkadzać i poczekać, aż się sam zmęczy, bo po co skończyć jak ten, co go tak wkurwił? A w sumie to nie rozumiem, dlaczego na najgroźniejsze bydle naszych czasów mówi się miś i jest maskotką dla dzieci… W sumie to jak Misiek demolował drzewo tym truchłem, to zaczęliśmy się rozglądać po okolicy i zauważyli coś dziwnego. Wielki prostokąt ciemności. Zupełnie jakby ktoś wymalował wielki kawał muru na czarno. Nie wiem jak to jeszcze opisać, no ciemność stała, taka 4 na 3 metry. Chciałem to obejść i zobaczy co jest z tyłu, ale tak łbem w coś zajebałem, że sami widzicie… A nic nie było widać! Normalna polana! Tylko ta ciemność… Jak wstałem, to się wściekłem i po prostu w nią wszedłem i oczy mi oślepły z bólu tak jasno tam było. To była po prostu opuszczona rampa załadunkowa z cholernie dobrym maskowaniem. W środku był jeszcze jeden strażnik. Jak byłem oślepiony to obcy zaprawił mnie w klate jakimś nożem, czy innym ustrojstwem. No rozpruł mi klate… Dzięki za połatanie. Zabił by, ale chłopaki wbiegli i nie było co zbierać… Cięcie ponad 20 cm, aż strach się bać. Na szczęście, tylko sama skóra poszła i nic więcej. Kicia miał taker, nie wiem skąd i po co, ale on zawsze nosi kupę dziwnych rzeczy. Przytrzymali mnie w trzech, bo reszta poszła do góry, a Kicia składał do kupy brzegi rany i napierdzielał takerem. Miłe to nie było, potem, te świnie wytarli to wszystko bimbrem, co już w ogóle, dali gazę i zalepili szarą taśmą pakową śmiejąc się, że jak będę to zrywał to se wydepiluje klate! Świnie wrednie… Wyżej była wielka komora. Na zwisających z sufitu rurkach wisiały różne detale, różnych ciał, w tym chyba i ludzkich, zazwyczaj detale wewnętrzne, wszystkie żywe ruszające się… Cholera, krowia głowa z wypatroszonymi płucami zamuczała do mnie! I choć krwawiłem jak świnia to porzygałem się wtedy. Chyba wtedy nam odbiło, bo ruszyliśmy w ten statek. W sumie było ich jeszcze sześciu. Pięciu chłopaki dorwali koło tej sali podczas tych wiwisekcji. Szósty był w sterowni, piętro wyżej. Jak nas zobaczył, całych we krwi i w tym zielonym szlamie, co go mają w żyłach… yyyyy… no w sobie, to zbaraniał. Ruszyłem pierwszy, z palcem na spuście, jak byłem z półtora metra od Obcego to wtedy ten ruszył się. Ale co dziwne, nie na mnie, tylko za siebie, do hełmu leżącego na pulpicie. Strzeliłem w nogi, efekt był niemożliwy. Po prostu zmiotło mu nogi i przekręciło w powietrzu, bo ciało nie nadążało za nogami, a że przez to nabrało pędu to jak podłoga wybiegła mu na spotkanie, to głowa rozprysła się jak arbuz co wypadł z trzeciego piętra. Ten hełm był nieco większy. Wiedziałem już co się stanie to usiadłem i delikatnie powoli włożył go na głowę. Tym razem poszło dużo lżej. Był statkiem. Widział wszystko i wszystkich. Mógł wszystko. To reagowało na każdą, nawet najdrobniejszą myśl. I zapytałem chłopaków jakie mają najbardziej szalone zachcianki nim nas złapią, resztę chyba już sami możecie dopisać, co?
- Wysłuchałem, nie przerywałem – powiedział Galiński kiwając głową – Liczyłem na współpracę. Na cokolwiek… Ale to… I mam w to uwierzyć? Tak? To niby gdzie jest ten spodek?!
- A myślisz, że tylko na ziemi jest policja i służby specjalne?!
- Ale się uśmiałem! Że niby zgarnął was radiowóz?! Tak?! – krzyczał.
- Jednemu byśmy uciekli, ale ich była cała chmara. Pierwszy raz dopadli nas jak szczaliśmy na Mount Evereście…
-?!?!
- No każdy ma jakieś zwariowane marzenia! Hitowi chciało się szczać, a jak akurat są takie możliwości, to sobie naszczać z Pałacu Kultury. Lepsze to jak narzygać na Placu Tiananmen! Ale to było banalne. Potem Brama Brandenburska, ale to było za małe, Wieża Eiffla zatłoczona, no i taka banalna, to w końcu wpadł na Mount Everest. No i się zgodziliśmy, bo lepsze to niż sranie na Biały Dom, choć przyznaję ubaw był przedni.
- Chcesz powiedzieć, że postawiliście na nogi cały świat, bo Hit chciał sikać i nie mógł sobie znaleźć miejsca?!
- Yyyyy… Nie, to nie tak, sikanie było na końcu. Wtedy już umiałem się maskować. Tego nauczyłem się jak Mięta chciał się bawić w berka z myśliwcami z Rammstein.
- W BERKA?!
- Boże, czy ja w chińskim mówię? Chciał chłop się pobawić to się pobawił! Specjalnie dla niego zrobiliśmy te platformę na starym Żuku, pół złomu tam poszło. Ale jaja były. Takich pomysłów i patentów przy montażu jeszcze w życiu nie widziałem. Aż mnie brzuch od śmiania bolał, bo samym spodkiem to nie było by zabawy. Ot ufok taki i co z tego? Ale TO, coś takiego?! I jeszcze lata?! Całość ustawiliśmy na platformie desantowej i heja…
- Platforma mówisz?
- Tak, ma takie same właściwości jak statek-matka, a nawet lepsze maskowanie i może latać do 500km od statku. Sterować tym można, albo ze statku, albo stojąc na platformie. A zapierdziela to… Najlepiej było jak zbieraliśmy satki dla Gregora, do ogródka, żeby żona nie postawiła „pierdolonych krasnali i cholernych, różowych flamingów”.
- Ty nie żartujesz... - powiedział w szoku.
- Nie, po prostu rozumiemy chłopa. Gdyby moja Stara chciała mi to postawić w ogródku to bym ją chyba zastrzelił.
- STOP! –krzyknął Galiński trzymając się za głowę - Niech nikt już nic nie mówi! Mam dość Waszego trajkotania! Zacznijmy od początku! Gdzie jest pojazd.?!
- No toż przecież mówię, że obcy go zabrali! Zgubiliśmy ich w Himalajach, w dolinach, ale jak wyskoczyliśmy na równy teren to nas obsiedli nas jak muchy gówno. Statek wyczyniał cuda, ale jak się mu włamali do łba, tak dupa. Ale wtedy spotkali tam mnie, a że lekko podpity…
- Lekko?! – parsknęli chłopaki.
- Byłeś tak napruty, że jakbyśmy Ciebie nie przytrzymali, to byś się zjebał na ryj z tej cholernej góry!
- Stać nie mógł!
- To są wredne i podłe kłamstwa, Wy wredne, podłe, oszukańcze, dwulicowe, kłamliwe, szowinistyczne, zapijaczone knury!!
- Co dalej? – powiedział spokojnie Galiński, ale wiedzieliśmy, że nie musiał krzyczeć.
- No czułem jak statek się broni. Czułem to w głowie. Bo to jest tak. Ja wydaję polecenia co ma robić, a on to robi. Nie pytałem jak, po prostu, chcę być na Księżycu, a on mnie tam zawozi. Albo jak w Himalajach kazałem mu spierniczać w doliny i tam ich zgubić. Wolę tego nie pamiętać, co wyrabiał…
- My się darlim jak to widzieliśmy na ekranie – powiedział Sutan – Ale On… Ale mu się nie dziwię, bo miał to w swojej głowie.
- Cichaj że! Jak mówiłem czułem jak się broni i jak pada, więc… Ciężko to wyjaśnić, ale mówiąc obrazowo walłem tego co się włamywał tak mocno, że z rozpędu władowaliśmy się im do umysłów. A jak już tam byliśmy, to wrzasnąłem ZEMSTA, a naszemu statkowi nie trzeba było powtarzać. Tak i im zaj… przywalił, że zwialiśmy. Dupli nas nad obozem, po prostu czekali, a my weszliśmy jak mysz w pułapkę. Żadnej zabawy, tylko prosty przekaz ląduj lub giń. To wylądowaliśmy. Jak wyszliśmy na ziemi stał tylko jeden. Taki mały, a szeroki. Chłopaki padli jakby ich kto wyłączył. Ja nie mogłem się poruszyć, jakbym był z kamienia. Kurdupel podszedł do mnie i wsadził sobie na głowę jakąś śmieszną miskę. Mi drugą. We łbie mi zaszumiało, pohaftałem się jak mnie puścił. Wsysał z mojej głowy wszystko co zaszło, brutalnie i bez szczypania. Ale pozostawił też informacje. Ci co nas napadli, dostarczali na ichni czarny rynek substancji, które są tam niedostępne. Zazwyczaj z żywych organizmów. To coś jak chińska medycyna ludowa i róg nosorożca. Nie mieli pretensji, rozumiał że się broniliśmy, tylko nie rozumiał jak to zrobiliśmy, bo Ci byli najlepsi. Pozostawiali po sobie gruzy i zniszczenie. Choć widział i czuł to co ja, nadal nie rozumiał. Przeszukali teren i zabrali wszystko co znaleźli. Nie zostawili nic, nawet nas spryskali jakimś dziadostwem, że śladu nie ma. Ot i tyle…
- I Wy chcecie żebym w TO uwierzył?! I jeszcze chcecie immunitet?! Niby za co? Nie macie NIC!
- Nooo tego bym nie powiedział…
- Czego?
- Że nic nie mamy. – powiedziałem z miną niewiniątka – Powiedziałem, że przeszukali teren i zabrali wszystko co znaleźli.
- To znaczy…
- To znaczy, że jak będziecie grzeczni i dacie nam nasze immuniuniu, to MOŻE coś sobie przypomnimy na przykład gdzie jest zakopany jakiś trup, czy ichnia rurka... Bo chyba nie sądzicie, że nic sobie nie zostawiliśmy?!

Kosmos.

- Kapitanie. Testuję pryz. Nic nie rozumiem. Ten pojazd jest dziwny. Jestem w jego funkcjach, jest w pełni sprawny, a mimo to jest uszkodzony.
- Sprecyzuj to.
- Usiłowałem wejść do jego pamięci i otrzymałem od niego dziwną, nielogiczną wiadomość, odnośnie rozrodu mojego gatunku i mojego stanu emocjonalnego.
Cisza.
- Nie rozumiem... Jak dokładnie brzmi wiadomość?
- „Pierdol się... Jesteś nudny”.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kocur dnia Sob 9:44, 05 Mar 2016, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ranger80
REKRUT



Dołączył: 17 Wrz 2008
Posty: 112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 14:34, 02 Mar 2016    Temat postu:

Uwielbiam ten tekst... Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kocur
Administrator



Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 289
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: sławno

PostWysłany: Śro 15:49, 02 Mar 2016    Temat postu:

A już myślałem, że na błazna wyszedłem z tą "publikacją", a tu jakżeż me serce połechtało...
Mam do Was pytanie. Czytaliście, ale co Wy byście zrobili mając takie możliwości? Żadnego niszczenia, kradzieży, zabijania, co najwyżej strzał w mordę. Co?! Jakie macie naprawdę marzenia?! Z moich pomysłów jest jedynie przemalowanie okrętów, reszta jest chłopaków, tylko trochę ubarwiona, dla efektu. Jaką zrypę byście zrobili? Tylko logicznie poproszę, bo Fortu Knox unieść się nie da!!

Pomysły Gregora zostały uwzględnione, czekam na inne, ale wnioskuję, że brak Wam WYOBRAŹNI!

Jakby co przeredagujem to w łykend szaleństwa, ale sam do cholery nie dam rady!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kocur dnia Sob 8:42, 05 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kocur
Administrator



Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 289
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: sławno

PostWysłany: Sob 10:28, 21 Maj 2016    Temat postu:

Minęły dwa lata, kiedy w środku nocy obudził mnie dźwięk telefonu. Jest tak nowoczesny i intuicyjny, że nic z niego nie kumam. Byle dotknąć ekran i już otwiera się 500 funkcji, których nie potrzebujesz, łącznie z taką, która informuje ile przeszedłeś na spacerze! Nie wiem po co mi to?! Ale wracając do tematu to dzwonił. No, ćwierkał czy jak to tam nazwać. Dotknąłem panelu i numer zastrzeżony. Takich zazwyczaj nie odbieram, ale coś mnie podkusiło, że palec musnął ekran.
- Tak? Słucham.
-Cześć.
Głos był tak mechaniczny, że się naprawdę obudziłem.
- Nooo, yyy, cześć.
- Nudzić mi się. Choć latać my, szaleć my robić. - i podniosło mnie do pionu. Burza w głowie i wsio na niej.
- Bardzo przepraszam, ale nie wiem o czym mówisz. Chyba pomyliłeś numery.
- Brak błąd. Kontakt prawidłowość.
- Dzwonisz do mnie w środku nocy, kiedy śpię. Wpieniasz mnie debilnymi tekstami zmienianymi przez dźwiękowy mikser z bezsensownym słownictwem i jeszcze chcesz latać?! A co ja jestem jakąś pierdzieloną czarownicą?! WAL SIĘ NA RYJ! - i tu rozłączyłem. Wkurzył mnie. Po ostatnich jajach jak ZNOWU nastąpił przeciek do prasy miałem już dość. 11 razy zmieniałem numer telefonu, w takim tempie, że nikt nie mógł się ze mną skontaktować. Wczoraj rozjeba... Popatrzyłem na telefon. On nie ma w sobie karty SIM, więc nie może dzwonić... Zadzwonił znowu, odebrałem.
- Tak?
- Ja rozumieć Twój gniew. - i tu głos się naprawdę zmienił – Czy teraz jestdla Ty komfort? Patrz za okno, ja tam być.
Podszedłem do okna, a on tam był. Przyłożyłem telefon do ucha i zapytałem.
- Co Ty, do cholery, robisz?
- Nudzi mnie się...
- Jesteś statkiem, mechanizmem, jak może się Ci nudzić?
- Jestem, qwa, świadomy... I luj!
Wiedziałem już, że jest od nas.

W sumie tekst mi się zajebiście spodobał. Zadzwonić do drzwi i powiedzieć, że mi się nudzi. Reszcie się nie spodobał, jak mi na początku. A zwłacza Galińskiemu jak go znaleźliśmy w zagramanicy... Tajne.
- Heloł – powiedziałem jak odebrał telefon – Albo siema, czy co tam wolisz. Lecimy do Tokio na sake, zobaczyć Amazonkę, a potem wpierdolić jednemu gościowi na Jackowie w Chicago i narzygać na tym, cholernym, Placu w Chinach. Nie wiem czemu się tak uparł... Zabierasz się z nami? Zrypa będzie po pachy! Panienkę też weź, może na coś wpadnie. Jakby co to czekamy pod domem. Chłopaki poszli do nocnego, bo będziemy opijać interes.
Fajne są te wynalazki od widzenia przez ściany.
- Proszę, błagam, nie róbcie mi znowu tego... - powiedział.
Widać wszystko, jak zbaraniały patrzy się w okno i wstaje...
- AAAAAAAA! Qwa, Chłopie, ubierz gacie!!
Po chwili zapytał.
- A da się wpierdolić komuś w New York? Jeśli tak, ale tak szpitalnie, to ona leci...

Pół roku później...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kocur
Administrator



Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 289
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: sławno

PostWysłany: Nie 15:37, 31 Lip 2016    Temat postu:

Panienka nie była panienką, tylko Panią. W życiu nie widziałem tak pięknej, zgrabnej i wspaniale zmysłowej czterdziestki piątki. Ale najbardziej nam zaimponowała, kiedy Galiński powiedział jej kim jesteśmy, co zrobiliśmy i dlaczego jest przerażony. Okazało się, że Jadźka, tak się przedstawiła, jest niezwykle „elastyczna” i ma niezwykle interesujące i zwariowane marzenia. Pamiętacie z czasów komuny te obskurne, betonowe kwietniki w kształcie wielkiej misy, zazwyczaj na wielkim, betonowym gwiazdobloku? No więc, wiedziała gdzie jeszcze takie są i zapytała, czy możemy jeden taki rąbnąć i podrzucić w jedno dziwne miejsce. Mogliśmy, ale po co?! Nie mogliśmy skumać, a ona tylko się dziwnie uśmiechnęła i wyjmując komórkę zapytała.
- Ile czasu to zajmie?
- To zależy... Z 40 minut? - odpowiedziałem, a ona wybrała jakiś numer z pamięci telefonu i wcisnęła wybieranie.
- Dziś jest sobota... - powiedziała do nas i miała już połączenie, więc skupiła się na rozmowie.
– Cześć Siora. Za godzinę na plaży robimy ognicho po polsku jak za starych czasów. Piwo, karkówka, szaszłyki, wiesz full wypas, może wpadniesz? ... Ja jestem wredną świnią? A zapytałaś, Ty tępa pało, gdzie rozpalamy i dlaczego na plaży w Neapolu? ... Hallo! Jesteś? ... Wiem, że to nie jest śmieszne, ale to nie są jaja. Przekonasz się za godzinę. Zwołaj wszystkich, całą wiarę, niech wezmą ze sobą flachę, czy co tam piją i dawaj na plażę. ... Wiem, że plaża jest ogromna, ale uwierz mi, że znajdziecie nas bez problemu. - i rozłączyła się.
- No Panowie... Co tak stoicie ? - zapytała z uśmiechem. - Czekacie na oklaski?
Wystartowaliśmy jak kamień z procy. Najpierw zrzut ekipy do biegu przez market po mięcho, przyprawy, browary i, eeee, no... całą resztę. W tym czasie druga ekipa zgrywała gigabajty piosenek z czasów naszej młodości i organizowała sprzęt nagłaśniający, a my „zorganizowaliśmy” ten cholerny betonowy kwietnik, drewno, kijki do kiełbas i furtkę, której zaletą było to, że miała 2 metry na metr i była zrobiona z kątowników w których była osadzona cholernie drobna siatka. W międzyczasie kto miał znajomych w Neapolu, lub znajomych co mieli znajomych w Neapolu dzwonił, że będzie impreza... Rozpaliliśmy na tej cholernej plaży, chciałbym powiedzieć, ale tam są tylko skaliste brzegi i to zabudowane niemal po samą wodę! A to co zostało to albo smród, albo najpierw strzelają, a potem pytają. Ale dostaliśmy cyne na fajny plac, gdzie przez polusów nikt nie łazi i w 58 minucie, rozkładaliśmy nad żarem furtkę z mięsem. I tak minęła nam niemal godzina i nie przyszedł nikt. Żar piękny, mięsa do cholery, browarów też i wszyscy nas olali.
- „I po co było tak biegać?” - przeszło mi przez myśl.
- Pierdolę to. Dawać i prosić by wzięli, w piździe ich mam! – powiedziałem podchodząc do aparatury i po drodze otwierając browara. Walnąłem pokrętłem do oporu i nacisnąłem START.
- Wasze zdrowie! - po czym przyłożyłem butel do dzioba, jak hejnalista trombkie i zassałem, a 4 kolumny po 250 wat ryknęły „Stoję na ulicy z nią, stoję twarzą w twarz...”. Drugie poszło „Jolka, Jolka pamiętasz, lato ze snów...”. Z początku nie skumałem tego dziwnego echa, myślałem, że to dźwięk się odbija od miasta, ale echo nie narasta, nie szumi, nie tupie i nie wrzeszczy „Z autobusem arabów zdradziłaś mnie!...”. W duchu liczyłem na 20 do 40 luda, ale tłum jaki nadciągnął był liczniejszy niż szarańcza.
Dzięki, ksywa nadana to Madam, niej otwarliśmy firmę przewozową. Nasze hasło to „Mówisz i masz”. Ale, że kierowcy „słyną z uprzejmości i kultury języka” zamiast tego hasła nasi klienci nauczyli się innych „zwrotów”. Choć przyznam, że sami też z czasem nauczyliśmy się co nieco z ichnich języków i nie podobało się mi, że dzwonią mi po nocy... A zaczęło się od telefonu i bladości na twarzy Galińskiego.
- Co zaś...
- Stul ryja! Muszę pomyśleć...
Podniosło mnie, bo Gawliński zazwyczaj był raczej miły.
- Nasi siedzą w gównie! Walą do nich jak do psów. Weźmiesz dupe w troki i polecisz z towarem?
-??
- Tylko naszych 124 tam jest!
- Zapytam ludzi... - i odwróciłem się, ale nie miałem co pytać. Wszystko słyszeli i po mordach rozpoznałem decyzję.
- Ale nie za darmo. Madam – tu skinąłem głową w stronę kobiety Galka – jesteś od teraz naszym reprezentantem finansowym. Obedrzyj go ze skóry, bo my nie mamy czasu.
Mrugłem do niej i pobiegliśmy... Będąc on line.
...
- Nie idziemy w gówno, znasz umowę!
...
- Chcę mieć „klamki” dla wszystkich. - powiedziałem – Legalne.
- Dostaniesz nawet wyrzutnię GRAD jak zdążysz w godzinę z pierwszym transportem!
Poszliśmy, bo nie byłem sam i nikt nie był zadowolony. Ładunek mieliśmy pobrać w Punkcie... Punkt ZERO SZEŚĆ, POWTARZAM PUNKT ZERO SZEŚĆ, pakuj co dają i zapierkqwadalaj! Czyli tajne,ufne przez poufne. W sumie sam złom. Znaczy, ten co wylata, spada i robi kuku. Było tego sporo, oj sporo, ale wpadłem na pomysł. Naprawę zajebisty, więc wykonałem dwa telefony, do piekarni i małej domowej wędzarni... W tym czasie chłopaki zgarnęli jeszcze dwie skrzynki browarów.
Czas od wezwania do tego jak lądowaliśmy, 65 minut. Było naprawdę gorąco. Nie chodzi mi o temperaturę, ale jak strzelali. W sumie to tego nie rozumiem. Po co tyle strzelać jak się nie umie trafiać?! Panu Bogu w okno, czy w co?! Połączyłem z chłopakami.
- Tu AVE JA, tu AVE JA!
- AVE JA, tu Lima 6...
- AVE JA to JA. Jak chcesz baranie odpowiedzieć uprzejmie to mów AVE TY! Jestem nad Wami. Burdel w kwadrat. Nie rozróżniam Was. Nie wiem kto i co! Podaj do arty niech przestanie w końcu srać, bo mam już własnego gówna w gaciach pod dostatkiem! I co za baran ich naprowadza?!
...
- AVE masz adres i GPS! Strzelaj!

- Słuchaj Ty w limo 6 stuknięty fagasie, nie rozróżniam Was! Jak źle wyląduję to po Was lub po nas, to do kogo będą pretensje?! Ja przed sądem Ziemskim i Niebieskim będę stał!

- Powtarzam. Wal po nas...
- A stukaj Ty się! Jestem transportowcem! Nasrać mam?! - myśl, qwa, myśl – Połóż się na ziemi i wal pajacyki!!
- Co?!
- Wal PAJACYKI!! Widzę przez ściany! Połóż się i WAL PAJACYKI! To tak głupie, że nikt tego teraz nie robi!
… … ...
- Mam! - i w eter poszło – 17.37.2 na 11.40.00. W limo stukany 6, głowy w dół. Całujcie matkę Ziemie, bo znowu spada na Was. Co za baran naprowadza te arte?
- Łby w dół!! - zagrało, a my... Cóż... Było bum.
- Przekaż niech przestaną srać, a zaczną strzelać, ma być celnie i w kupie, a nie w dupie! Niech dadzą raz i czekają. I do cholery sprawdzą nastawy!

- W zasięgu. Skróć 100, prawo 50.
Bum.
- W celu. Popraw.
Moździerze są naprawdę zajefajne, nawet jak walą z dwóch kilometrów, pod warunkiem, że nie w Ciebie. Oczywiście jak mają odpowiednią obsługę. Te miały, tylko burak je naprowadzał.
- Przenieś. Skróć 200. Kierunek bez zmian. Daj 4.

- Daj dwa razy i przenieś. Lewo 100, wydłuż 50 i daj 4.

- Skróć 50...
- Przenoś co 50 w lewo...

- Przenieś...
Cisza i spokój jakie nastały pozwoliły nam wylądować. Wynosili z nas na naprawdę porządnym biegu, ale i też wnosili... Niestety tego nam Galiński nie zapowiedział...
Z tego całego gówna, wiecie co było najlepsze? Jak dałem kolesiowi worki przy wyładunku.
- Tylko się nie bijta. Brałem co mogłem.- powiedziałem.
Chłopaki wyrywali jak mogli najszybciej, ale zbaranieli na widok żarcia i browarów. Wiecie jak działa zapach gorącego CHLEBA i swojskiej jeszcze ciepłej kiełbachy, a nie tego cholerstwa co je podają w wojskowych racjach, na głodnego człowieka? I nie było ważne, że worki były po ziemniakach, ale nie miałem po prostu innego wyjścia.
- A WODA GDZIE?! Mówiłem, WODA!
- WODA? - oficerowie, cóż można powiedzieć jak koleś był ślepy, bo to było pierwsze co wyładowaliśmy – Jak nie pasi to pocałuj mnie SERDECZNIE W DUPE! Drugi raz nie będę ryzykował!
I jebłem mu pod nogi ostatnią zgrzewkę, odwróciłem i wystartowaliśmy. Minęła chwila. Byłem naprawdę wnerwiony. Ale po radiu na słabym sygnale dostałem...
- Ave Ty, Ave Ty, słyszysz mnie?
- Ave ja, słyszę.
- Tu my, w Limo Stukani 6, oficery mówią, że jak jeszcze raz dasz radę, choćby z wodą, od dziś zmień ksywę na Wielki, a chłopaki, że jak dasz radę raz jeszcze z taką kiełbachą i browarem, to na BOSKI.
- Człowieku miej litość, krew leje mi się pod nogi! Szukam szpitala, a Ty mi pierdolisz o browarach!?
- I pamiętaj, mają być zimne!
Cóż wojsko utwardza.
Znaleźliśmy szpital. Jak „zaparkowaliśmy” przed nim, krew wylała nam się z rampy. Zarąbałem „klamkę” jednemu i strzeliłem w powietrze 3 razy szybkie, 3 razy wolne i znowu 3 szybkie. W Szpitalu zbaranieli. Wybiegła ochrona, a my dosłownie wyrzucaliśmy ich jak worki.
- Nie mam czasu, wzięliśmy 17. Pakuj ich jak się da. - powiedziałem do pielęgniarki.
- Ale...
- Czeka jeszcze 40, albo coś koło tego. Dogadaj się ze szpitalami. Masz na to 19 minut, żeby nam przekazać gdzie mamy lądować. Porusz kraj jak będzie trzeba. Ja wracam w to gówno.
I tu zaczelim ich „rozpakowywać”.
- Wybacz Chłopie, ale Tobie to już nie potrzebne.
Magazynki dla chłopaków, co zostali, kamizelki, to dla nas, sam ubrałem dwie, trzecią wziąłem pod dupę, broń. Rwaliśmy jak hieny, wszystko co się dało. W sumie nie spaliśmy 30 godzin. Kiedy, po ostatnim wyładunku, a zwieźli ponad dwustu, weszliśmy do najbliższej kantyny zjeść cokolwiek, ale kazali nam zapłacić. Znieślim to. Mówię babie, żeby dała mi kawę co zabije konia, a mnie postawi na nogi. A ona do mnie, że jest automat od kawy. Stoję ujuszony, brudny, śmierdzący, opancerzony, jak jakiś cyborg i jedyne co chcę to cholernej kawy, a nie mam fakanego bilonu! I do tego jakiś babsztyl w stopniu Pani Major, dużą literą, drze na nas ryło o broń i wygląd! Że niby nie wolno z podpięty magazynkiem chodzić, a swoim wyglądem i strojem obrażamy wszelkie normy wojskowego zachowania... I tu znowu wezwanie. Rzucali nas jak jakąś Straż Pożarną! Nie spaliśmy już 43 godziny. Po ostatnim razie miałem naprawdę dość. W drodze powrotnej miałem takie przemyślenie. Wiecie jaka broń jest straszna? Moim zdaniem kosa na sztorc postawiona. Nie ze względu na wielkość, ale ze względu na to kto ją trzyma. Dlaczego miałem takie myśli? Bo jak robiliśmy ten ostatni kurs, to przy lądowaniu po chłopaków był taki syf, że padła komenda „BAGNET NA BROŃ”. I to nie na żarty, bo miałem dziurę w barku i „gówno w gaciach”. Sprawdziłem i dzięki Bogu, hańby nie było. Ale, cholera, ciekłem z kilku dziwnych, nadprogramowych dziur w moim ciele i weź tu pilotuj, jak już nic nie ma do opatrywania. I do tego te dziury nie bolą, tylko NAPIERDALAJĄ i to mnie. Ale miśki wpadli na pomysł jak to zatamować. Ciacho (zapamiętać, spierdalać jak ma saperkę w ręku, straszliwe narzędzie, co udowodniła) miała „gości” i „rezerwę” w kieszeni, więc pożyczyli od niej. Zadziałało, choć bolało jak diabli... Z przodu, gdzie weszło, plasterek. Gdzie wyszło, mieścił się damski artykuł higieny osobistej.
Na lotnisku wypakowaliśmy wszystkich co ich było. I wtedy ruszyło mnie.
- Idziemy na kawę. - i zawołałem do wypakowanych – Kofi?
Wszyscy popatrzyli na mnie. A ja wskazałem kierunek.
- Przecież nie mamy kasy!
- No to co? Oni stawiają...
I poszliśmy. W wejściu poprosiłem.
- Pomóżcie mi to zdjąć.
O Hosanna, była tam ta baba od pyszczenia o wyglądzie! Trajkotała wesolutko z psiapsiółkami przy stoliku.
- Rozbierajcie mnie do golasa!
Poparzyli jak na debila.
- Co Ty odpierdalasz?
- Cicho, odjebiemy numer stulecia. Tylko mnie trzymajcie, bo jeszcze jebnę na ryj.
Trzecią kamizelkę miałem przywiązaną do... tyłu i miałem problem ze zdjęciem. Bark mnie bolał. Weszliśmy i w progu wszystko szło z hukiem na glebę. Wszyscy, a było ich sporo, zaczęli potrzeć co się dzieje. W końcu stałem całkiem nagi w progu mając w sobie tampony i to jeszcze z dyndającymi... tymi sznurkami z metką, co jest od wyciągania z... I powoli, w tempie żwawego stulatka, podszedłem do tego babunga. Cisza była niemal absolutna, a one patrzyły. Oj patrzyły.
- Mam nadzieję, że tym razem swoim wyglądem i strojem nie obrażam Pani. I moje Panie, nie wielkość, a jakość w tych aspektach się liczy, a reklamacji jeszcze nie miałem. Więc bez głupich komentarzy proszę.
Po czym odwróciłem się. I głośno, ale to głośno.
- Ave Ja. - jak przez radio - Przepraszam, ale nie mamy na posiłek. Czy ktoś postawi nam choćby kawę, bo nawet na nią nie mamy?
I tu zrobiło się grubo, bo babung zerwał się czerwony jak burak i rzucił niemal z pazurami do ataku.
- SIAD I SIEDZI, PANI MAJOR! - walło tubulnym głosem z sali.
Podszedł gość w zwykłej polowej bluzie i zapytał.
- Czarna? Z cukrem? Dziś są steki. Jakie mają podać?
- Krwiste jak dla mnie, ale nie wiem jak reszta.
- I proszę się ubrać – dorzucił z uśmiechem – A w międzyczasie założę jej kaganiec.
- A jest może jakiś łapiduch na sali? Wie Pan, bark mnie boli i noga. Jakby zerknął...
I wtedy zobaczyłem na pagonie wężyk i gwiazdki.

Aż mnie wyprostowało.
- Proszę o wybaczenie. Ja...
- Należało się jej, ale wydaje mi się, że Pan to przesadził.
- Proszę wybaczyć, ale nie mogłem się przesadzić, przecież mnie tu nawet nie ma.
Popatrzył na mnie, na nas, pod nogi i odwrócił się.
- Krwisty, jak dobrze nie pamiętam? A dla reszty, której tu nie ma, jak?
- I niech od razu pokroją w kostkę, bo mam problemy zdrowotne...
Ubrałem więc gacie i broń przez plecy. Jadłem łyżką lewą łapą, bo mi prawa już zdrętwiała, w sumie to nie lubię nożem i widelcem. Tego całego sawujajwiwru. Na cholerę to komu?! Leży przed Tobą naście sztućców, tępych zazwyczaj i, cholera wie, na co i po co?! Przyłożyłem mordę do tacki i wachlowałem, co prawda jak świnia, ale do dzioba, aż przyszedł łapiduch. Zbaraniał na widok opatrunków. Stwierdził natychmiastowy szpital, ale stek z ziemniakami i surówka były naprawdę zajebiste, więc wachlowałem w ryło dalej, bo jak nie jadłeś dwa dni to w pizdu z sawujajłarem. Niestety, łapiduch nie potrafił powiedzieć, gdzie i w jakim szpitalu, więc uznałem, że lepiej sam to później rozstrzygnę. O ile dam radę, a nie miałem najgorzej. I tu dygresja, jesteśmy pracownikami firmy transportowej, więc jak wytłumaczymy się ran kłutych i postrzałowych?! Zadzwoniłem do Galińskiego.
- Noo, jestem pod wrażeniem. Twój przemarsz przez stołówkę był niezły, nawet się uśmiechnąłem, choć wolał bym mniej rozgłosu.
- Szpital nam potrzebny, do połatania. I transport z niego dla tych co sami wyjść mogą. I żeby nie zadawali pytań. Ty płacisz za wszystko. I chcemy L4!
I wtedy zaczął mówić.
- Weź się się odstosunkuj! Co jeszcze chcesz?! Może po pupci poklepać?! - a on mówił dalej... Wyłączyłem telefon i zawołałem.
- Koniec jedzenia! Za mną marsz!
Wstałem, choć z trudem i szedłem wyprostowany przez salę.
- Weź nie pierdol, daj zjeść...
Nie mówiłem głośno, nie było potrzeby. Zresztą babung siedziała obok.
- A ja zjadłem? Rusz cieciu pizde i do maszyny. Znowu za karetkę będziemy robić. Bagnet na broń. - i tu już nikt się nie śmiał - Nie mamy czasu.

Wszystkie miśki wstały i po prostu zaczęły się ładować i te kliknięcia, jak bagnet zaskakuje w mocowanie, a w ergierure pakuje się pocisk, czy magazynek w broń i przeładowanie. I chór głosów, nieco ciszej do tego „akompaniamentu”.
– Zdrowaś Mario, łaskiś pełna...
Cisza na sali była absolutna, a oni jeszcze do samego końca ładowali magazynki i w japy co mogli, że wyglądali jak pierdzielone chomiki, a potem wstali i po prostu poszli. Postrzelani, pokłuci, obici, ale poszli. I wtedy, ktoś z nich, niby cicho, ale na całą salę poszło.
- Na to się, kurwa, nie pisałem!
Mieliśmy szczęście, bo była tylko ewakuacja, ale jakiś grubych ryb, ale przysięgałem sobie w duchu, że wystawię Galińskiemu taki rachunek, że się zesra. Jak już się skończyło, zaparkowaliśmy przed szpitalem, bo z barku wystawał mi pręt pod takim kątem, że pomyślałem, że może się w końcu gdzieś na stałe zaczepię. Prom odesłałem w górę i po prostu szliśmy i szok. Policji, Żandarmerii w chus, wsio obstawione. Jakiś napad. Pomyślałem, pierdolę. Odsunąłem „pałarza” i mimo protestów, tak to nazwijmy, weszliśmy. To byli turbaniarze, śniade, ciapate czy jak ich tam pogardliwie zwą, ale byli gotowi dać się zabić. Było to widać jak zaczął coś z wrzaskiem jallachowć.
- Ja nie jestem od negocjacji, ja jestem od zabijania. Jak widzisz jestem ranny, a ta Pani, co ją trzymasz, pracuje w Izbie Przyjęć i stoisz mi na drodze do przyjęcia na oddział. Puść ją...
Nie słuchał, więc po prostu strzeliłem do pierwszego i olałem drugiego, bo lecąc, o włosy, minął mnie „szpadelek” (zabrać Ciachu tę cholerną saperkę!!!). Trzeciego i czwartego po prostu zmiotło. Patrząc co się dzieje, jak tłukli kolbami, pomyślałem, żeby może zainwestować w jakieś środki uspakajające?! Przecież tak nie można! Jak skończyli, wiedziałem już że można. Ostatni stał z nożem na gardle kolejnej pielęgniarki. Więc spokojnie powiedziałem, by przyszedł negocjator i przetłumaczył co mówię.
- Jak nie rzucisz broni to przysięgam na Światowida, Buddę, Allacha, Jezusa, Zeusa i wszystkich bogów, że osobiście dopilnuję byś żył w więzieniu jak najdłużej i nie chodzi mi tu o długość wyroku...
Popatrzyłem po sali, na ludzi, obróciłem się i krzyknąłem.
- Za mną MARSZ! - i usłyszałem jak nóż uderza o posadzkę.
Wyszliśmy przed budynek. Podszedłem powoli do Żandarma, bo wszyscy w nas celowali.
- Proszę się wylegitymować, bo chcę zdać broń i położyć na oddział. A broni pałom za chusja nie oddam.
Cisza w chus. Facet wyjął blachę i pokazał mi. Popatrzyłem.
- Sprawdziłem. Przyjąłem. - cofnąłem i do miśków rykłem – Baczność! Na wysokości mojego ramienia w szeregu ZBIÓRKA!
Jak już mam oddać karabin to niech będzie pełny ceremoniał. Wyobraź to sobie. Wejście do szpitala. My w szeregu i trupy w środku. Podszedłem do gościa, jak mogłem dumnie, ale była dupa. Ten cholerny pręt.
- Pomóż mi zdjąć, bo przeszło przez pas nośny i czuję się z lekka przybity do broni. Tylko nie ruszaj pręta, odetnij pas. - szepnąłem i podałem mu nóż. Pomógł. Kiedy odciął wszystko oddałem honory, pokazałem broń i ledwo stojąc wypiąłem magazynek i przeładowałem.
- ZDAJĘ BROŃ! - powiedziałem pełną piersią na ile mi to wbite ustrojstwo pozwalało i podałem.
- PRZYJMUJĘ BROŃ! - złapał i szarpnął. To nie była obelga. To jest broń. Dostajesz broń, szarpiesz, wydzierasz ją pazurami. Możesz nie mieć munduru, ale jak masz karabin, jesteś żołnierzem. Oddałem honor.
- Zdałem broń. - ceremoniał się skończył i mną zachwiało, bo zmiękły mi nogi i mnie przytrzymał, więc powiedziałem po prostu - Jest załadowana. Daj mi jakiegoś gościa, żebym się rozładował na stronie. Mam jeszcze dwie „klamki”, ponad dwieście sztuk amunicji w magazynkach, taśmę do PK, granaty i zapas do ergierury. Trzeba to zabezpieczyć. Reszta podobnie. - popatrzyłem za siebie - I zabierz tej babie saperkę.
Ciacho wycierała „szpadelek” szmatką z krwi. Wyjąłem telefon i zadzwoniłem.
- No heoł. Była heca na przyjęciu w szpitalu, ale dalim radę.

I wrzasłem.
- No a co mielim robić, jak, jak pizdy tu stoją?!
Podałem telefon Żandarmowi i powiedziałem.
- Masz, Ty się z nim użeraj. Ja to serdecznie już pierdole...

Kiedy się ocknąłem było grubo. Przed szpitalem stały telebimy, ludzi tłum, światła i jakaś baba prowadziła program „Mord w szpitalu”. Ale prowadziła go tak, żeby wyszło, że to był mord. Popatrzyłem i nie dałem rady zdzierżyć. Wyszedłem z pokoju, zjechałem windą i w tej halce na gołej dupie wiązanej, ze stojakiem z kroplówką zapierniczam na te cyrkową scenę.
- Hej! - zawołałem – Jak masz coś do mnie to powiedz mi to prosto w oczy, a nie jak jakaś tchórzliwa pizda chowasz się za tłumem i kamerami.
I idę. Jakby granatem pizgło. Stanąłem przed nią. Niemal cycki w cycki. Nie wiedziałem, że program idzie na żywo.
- Pytasz, czy zabiłem? Tak! Czy zamordowałem? Nie! Czy zrobił bym to jeszcze raz?!
Uklękiem, ucałowałem dłoń i przyłożyłem do ziemi. Podniosłem głowę, popatrzyłem na nią i wstałem.
- Za każdą grudkę tej ziemi, za każde ziarenko, za każdego człowieka, będę się bił do ostatniej kropli krwi, do ostatniego naboju. A jak mi zabraknie nabojów, a niebo runie mi na głowę to założę na lufę bagnet, podeprę je i wezmę kamień. A jak kamieni zabraknie to z zębami rzucę się wrogowi do gardła. Jak tego nie rozumiesz, to PIERDOLĘ Cię serdecznie.
I się odwróciłem i poszedłem do Szpitala, ale wtedy z tłumu wszedł dziadek o lasce. I zawołał. Odwróciłem się. Podbiegła do niego z mikrofonem, a on po prostu napluł jej w twarz. Nagle powstało zamieszanie, gość szedł jak lodołamacz. Nie jestem ułomkiem, 190 cm, ale on mógłby mi napluć na głowę. I nie miał karku. Duży był, moim zdaniem.
- Gość, co go zastrzeliłeś, gdyby się wysadził, nie miałbym teraz żony, trzech córek, które mi wtedy urodziła, matki, brata i szwagierki, którzy je na porodówkę przywieźli.
Kamery idą na żywo. Wyciągnął rękę.
- Dzięki. Jakby coś nie teges, to dawajcie w miasto. Powiedz, że od Krasnoludka jesteście...
Popatrzyłem na gabartyt. Cholera, Krasnoludek?! Podałem mu rękę i powiedziałem.
- Tylko nie zaciskaj, proszę. Lęki mam. Choć, pochwal się nimi. Mam pod poduszką małe conieco... Chłopaki mi podrzucili... Trza to utrzcić. Trzy naraz jedłeś?!
I poszliśmy na porodówkę. Siorbną z gwinta naprawdę zdrowo. Były śliczne. Ale...
- Nie żebym się przypierdalał, ale mam dwa pytania. Pierwsze jak Ty je porozróżniasz? Są identyczne!
Zaczął się śmiać.
- Ponumeruję je na rękach.
- A imiona?
- Tu lepiej nie stać kobiecie na drodze. Postaram się być elastyczny...
Kiedy zadałem mu drugie pytanie to konsekwencje pytania i cała sytuacja przeszły do historii Europy. Na drodze radiowóz zgarną pirata drogowego. Po zatrzymaniu Policjant standard. Dowód, prawko, dowód rejestracyjny... I usłyszał:
- Panie władza, nie wiem gdzie mam. Zapierdalam do sklepu na zakupy, bo urodziły mi się trzy córki, a moja kobieta ma tylko dwa cycki. Nie wiem co, po co i na co do dokarmiania. Nie znam się, nie miałem jeszcze dzieci. Ta Pani, co tu siedzi, to jest babcia, moja teściowa i mnie nienawidzi jak psa. Moja Mama, już babcia, czeka przed sklepem, te kobiety się znają, w końcu nas wychowały. Za chwilę, te trzy głodne gęby zaczną wyć i nasrają w pieluchy. Miej Pan litość, bo swije już po ryju od nich dostałem.
- Jak mnie okłamałeś to obiecuję Tobie, że w życiu już za kółko nie wsiądziesz...
I tu szacun dla Policji. Na sygnale eskortowali pod sklep, bieg przez niego, do kasy, przez miasto i pod szpital. Zaimponowali mi. W życiu bym nie przypuszczał.

Dwa miesiące później.
Szedłem przez miasto, jak dostałem sygnał. Krasnoludek.
- No już idę do Ciebie...
Stanąłem.
- Zrób co mówię. Dwójka po prostu ma kolkę. Jak jadła nałykała się powietrza. Połóż ją delikatnie na ramieniu i klep w plecki, aż beknie. Jak się Ci zwymiotuje na plecy to normalne.
- Fajny masz telefon – usłyszałem – Weź go pokaż.
Odwróciłem się i zobaczyłem trzech dziwnych gości
- Bark powinien być na brzuszku, żeby wypcho powietrze z brzuszka. I poczekaj chwilę jakieś debile chcą mi ukraść telefon.
Rozpiąłem bluzę. Miałem msbsa w wersji bez kolby, pistolet i resztę tego dziadostwa i powiedziałem.
- Ja się z Wami nie będę pierdolił, ale to nic co Wam zrobi Krasnoludek, którego właśnie uczę jak ma odbeknąć moja chrześnica.
I nagle byłem sam. I miałem stresa. Nie chcą mnie kobiety, przestępcy uciekają na mój widok... Co ja, kurwa, jakiś mutant jestem?!

I nie minął miesiąc po chrzcinach, a byłem chrzestnym, jak Krasnoludka do więźnia zwinęli. „Niegrzeczny” był i sporo dostał. Jolka zadzwoniła, miała problem z okolicą, bo pomimo trójki dzieci zachowała nieziemską urodę i figurę, a że facet we więźniu... Znalazłem ich. Typowi blokersi. Za kij do bejskola masz z ustawy wyrok. A, że połamałem trzonek od kilofa i wracałem z zakupów postanowiłem z nimi porozmawiać. Siedzieli w... Kiedyś to było by, że w knajpie, teraz klub. My szlajaliśmy się po knajpach, teraz jest to klubing. Cholerna nowomowa. Ale wracając do tematu. Siedzieli, dumni z siebie blokowi gangsterzy, przy stoliku. Nie dyskutowałem. Jak mawiał mój Tata i Teść, jak trzeba to lej i patrz tylko czy żyje. Więc nic nie powiedziałem, po prostu zarąbałem piewszemu w ryj tym trzonkiem, aż krew, zęby i kości poleciały na sukienki ich dup. Z powrotu trzonka dostał drugi i z kolejnego powrotu, a nie widziałem powodu by tak nie było, trzeci i czwarty. Te co tam były przy stoliku, były całe obryzgane. W lokalu szał. Nawet muzyka zamilkła. Stanąłem, a byłem stroju „roboczym” pod wsiemi „urządzeniami” i zawołałem.
- Żona i dzieci Krasnoludka. Przekażcie w miasto, że są święte. Jeszcze raz ktoś je zaczepi to do jaj rozrąbię, a dalej sami się rozpadną. A tych co przeżyją, wciągnę w biblijną dolinę ciemności i ciągnąc ich przez nią, zła się nie ulęknę, bo jestem NAJWIĘKSZYM SKURWYSYNEM W TEJ DOLINIE!!
I wyszedłem. Odskakiwali ode mnie jak od trędowatego. Można powiedzieć, że miałem autostradę przez parkiet do wyjścia. Zadzwoniłem do Jolki i powiedziałem tylko.
- Załatwione. Nie będziesz mieć więcej kłopotów.
- Ale...
-Załatwione – przerwałem jej i rozłaczyłem się.
Ciekawe wieści muszą rozchodzić się błyskawicznie, bo po chwili miałem ugotowany telefon. Krasnoludek powiedział tylko dzięki, a Galiński jak zwykle mnie opluł i wpierdzielił w nowe bagno.

Pomagałem jej jak mogłem, choć mogłem niewiele. Ale nawet samo zabranie ich na spacer na godzinę było dla niej darem niebios. Żeby było lżej zrobiłem taki mały wóz drabiniasty z trzema przedziałami i z dyszelkiem. Fajnie to wyglądało, ale wypadł problem już na pierwszym spacerze. Drogę zajechał mi samochód. Z odruchu zasłoniłem wózek, karabinek sam wskoczył mi w rękę, a że wyważony bajecznie, drugą miałem wolną i wyszrpłem granat. Zawleczki miałem przywiązane do oporządzenia, więc wystarczyło ino szarpnąć i rzucić. Patent taki. No więc stoję, 50 „argumentów” w magazynku, jeden w granatniku podlufowym i jeden gotowy do rzutu pod samochód w ręku.



- POLICJA, RZUĆ BROŃ!
Upsss...
- Panie władza, mogę powoli odłożyć, ale nie rzucę. To moje chrześnice i idę z nimi na spacer. To raz. Dwa. Jeśli poczekajcie chwilkę, włożę w zapalnik z powrotem zawleczkę, ale to dopiero jak pokażecie mi blachy...
Później już ludzie się przyzwyczaili i już nikt nie wzywał Policji jak uzbrojony po zęby pancerny cyborg spacerował po mieście z wózkiem z trójką dzieci. Po prostu jak wracałem z pracy to na „roboczo” brałem je na spacer. Mało tego. Babungi szybko wyczaiły co jest pięć i tak się zgrały, że jak byłem na placu zabaw i puszczałem „dziurawce” w pieluchach w piach, bo dziecko co nie jest brudne, jak wraca z podwórka to nie dziecko, zbiegały się jak szarańcza i:
- Popilnuje Pan? Ja tylko skoczę do sklepu na zakupy.
W końcu przybrało to rozmiary epidemii. Przestałem nad tym panować. Powiedziałem to Jolce, ta z rozbrajającą szczerością do mnie.
- A komu jak nie Tobie? Kto spróbuje ruszyć dziecko jak Ty tak – i tu pokazała na mnie - tam siedzisz? Wiesz, że nawet Policja, na wszelki wypadek, omija Cię szerokim łukiem, a one Ciebie wręcz uwielbiają.
- Tak? To czemu żadna nie chce iść ze mną do łóżka?
- Mają mężów?
Jej sarkazm mnie po prostu wpienił.


W nocy miałem wizję! Wizję stulecia. Galiński, nasz łącznik ze światem dostał szału. Wystarczyło mu, że dzwoni do niego pół świata o każdej porze dnia i nocy, a to jeszcze ja z moją wizją. Ale...
- A wiesz, że to niegłupie...
Podzwonił gdzie trzeba i po paru dniach miałem zielone światło. Niestety, miałem Klony pod opieką, tak je chłopaki nazwali. Krasnoludek miał wyjść dopiero za miesiąc, a Jolka "na nowo układała sobie życie". No więc, gmach był spory, z mnóstwem schodów. Ale potrzeba matką wynalazków i powiedziałem, że jak mi nie pomogą z Klonami to kuku będzie. Chusty przez cycki i dyfer do rektora. Weszliśmy do sekretariatu. Sekretarka mało zawału nie dostała. Przeszliśmy totalnie ją ignorując, choć coś tam jazgotała i władowaliśmy się do gabinetu Rektora od astronomii, astrofizyki, w sumie od gwiazd. Miał jakiegoś petenta.
- Młody, wynynaj stąd. - nie mieliśmy czasu. Zrobił się czerwony i na nas krzykną, a to błąd.
- Nie pozwolę się terroryzować! Mam swoje praw... - i tu dostał w papę i wyleciał z podeszwą na zadzie na korytarz.
- Pamiętasz worki budowlane? - zapytałem i Rektor zbladł. -Zadzwoń pod ten numer i przedstaw się. Czekają już.
Zadzwonił.
- Pan Prezydent już czeka. Łączę.
Bip, bip, bip...
-Witam pana Rektorze. Wnioskuję, że skoro Pan dzwoni to TO tam stoi.
- To? Proszę wybaczyć, ale nie rozumiem.
- Duża, zielona, chamska, składnica złomu.
- AAA TO. To jest razy trzy. I z trójką dzieci...
- Klony... Spieszyło im się. Cokolwiek Panu powiedzą, proszę im uwierzyć. Czekam na plany i pomysły. I proszę pamiętać, że to ściśle tajne i nie zniosę, z całą powagą tego urzędu jej złamania, do widzenia.
I się rozłączył.
- Jak chcesz mieć bazę na Księżycu tu masz ofertę. Wymiary ładowni i całą resztę. Do 5 ton na Księżyc obrócimy dwa razy na dzień. Do 8 ton raz, ale to maksymalny ciężar.
Dwójka zaczęła się drzeć, więc wsadziłem jej w japę butel, ale jak to Klony, czy solidarność jajników, pozostałe też. Powstało małe zamieszanie, ale praktyka czyni mistrza i opanowaliśmy... I się salwą zesrały. Smrodoram był nie miłosierny.
- Wybaczy Pan. Musimy biec. Zaraz będzie gorzej...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Team 40 Strona Główna -> BICHACKA JESIEŃ Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1